wtorek, 30 lipca 2013

50.

- Justin, kochanie, wstawaj – ktoś delikatnie szarpał mnie za ramię. Na początku jedynie mlasnąłem ustami, jednak kiedy uświadomiłem sobie, że ten ktoś powiedział do mnie „kochanie” szybko się zerwałem.
- Babcia? – zmrużyłem oczy, widząc kobietę która stała pochylona nade mną.
- A kogo się spodziewałeś? – zmrużyła oczy i splotła dłonie na piersiach.
- Myślałem, że to Roxana i przestraszyłem się, że zobaczy co dla niej zrobiłem – brodą wskazałem na obszerny album i kartkę z tekstem piosenki.
Babcia podeszła do stolika i spojrzała na kartkę papieru.
- Piękna piosenka – mruknęła zaczytana.
- Muszę jeszcze zrobić okładkę albumu – przetarłem dłonią twarz i ziewnąłem.
- Czy ty się w końcu nauczysz żeby nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę? – spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem.
- Nie – uśmiechnąłem się i podszedłem do kobiety. – Co zrobić z tą okładką?
- Wytnij z waszych zdjęć napis „Na zawsze” – wzruszyła ramionami.
- Idealnie – mruknąłem bardziej do siebie i podszedłem do włączonego laptopa.
- Zrobisz to potem, a teraz chodź na śniadanie. Roxana na ciebie czeka – pociągnęła mnie za rękę, a ja ruszyłem za kobietą na dół.
W kuchni w pierwszej kolejności podszedłem do Roxany i pocałowałem ją w policzek, na co szeroko się uśmiechnęła.
- Gdzie spałeś? – ściągnęła brwi, kiedy wreszcie przywitałem się ze wszystkimi i usiadłem obok niej przy stole.
- Zasnąłem w moim studiu. Chciałem jeszcze wczoraj coś sprawdzić na laptopie, a już nie chciałem ciebie budzić – delikatnie się uśmiechnąłem, kiedy mama podała mi moją porcję naleśników.
- Okej – wzruszyła ramionami i odsunęła się od stołu – idę poszukać czegoś w telewizji – podała mamie czysty talerz i wyminęła mnie kierując się do salonu. Skończyłem śniadanie i ruszyłem do pomieszczenia w którym znajdowała się Roxana.
- Cześć – zaśmiałem się, kiedy położyłem głowę na jej kolanach, delikatnie przy tym całując jej brzuch.
- Cześć – odpowiedziała i wplotła palce w moje włosy.
- Co tam u was? – dalej prowadziłem bezsensowny dialog, przez który oboje byliśmy uśmiechnięci.
- Nic, a u ciebie? – wzruszyła ramionami i próbowała skupić swoją uwagę na czymś co właśnie leciało w telewizji.
- Też nic – spojrzałem na jej rozbawioną twarz.
- Jesteś nienormalny – wydusiła przez śmiech.
- I kto to mówi – zironizowałem, a następnie podniosłem się do pozycji siedzącej.
- Ktoś normalniejszy od ciebie – splotłem nasze palce i pocałowałem wierzch dłoni Roxany.
- Ale chyba nie skromniejsza – objąłem ją ramieniem. Roxana przysunęła się do mnie bliżej i położyła głowę na ramieniu.
- To nie ja układam fryzurę dwadzieścia minut – mruknęła.
- Tylko godzinę – odgryzłem się.
Siedziałem razem z Roxaną opartą o moje ramię. Swoją dłoń przesunąłem na jej brzuch i delikatnie go gładziłem. Przypomniałem sobie, że miałem jeszcze dokończyć album i przygotować taras.
Obejrzałem się w stronę babci i posłałem porozumiewawcze spojrzenie. Chyba szybko zrozumiała o co chodzi bo kiwnęła głową.
- Roxana możesz mi pomóc? – usłyszałem jej głos. Roxana spojrzała na mnie i ucałowała w policzek.
- Już idę – wolno podniosła się z kanapy i pomaszerowała do kuchni.
Wiodłem za nią wzrokiem dopóki nie zniknęła razem z babcią za filarem. Podniosłem się z kanapy i ruszyłem na górę do mojego studio. Na początku wydrukowałem napis „Na zawsze” potem odrysowałem na zdjęciach i dokładnie wyciąłem. Przykleiłem i niemal czułem jak obrastam w piórka widząc swoje dzieło. Wypiąłem pierś i zaśmiałem się ze swojej reakcji. Album włożyłem do wcześniej przygotowanego pudełka, a następnie przewiązałem kokardką. Potarłem dłonie i schowałem prezent do szafki, zamykając ją na kluczyk. Wziąłem kartkę z tekstem piosenki oraz stojak z gitarą po czym ruszyłem do sypialni. Gitarę ustawiłem w rogu, a kartkę schowałem do toaletki po mojej stronie łóżka. Wyszedłem na oszklony taras i kompletnie nie wiedziałem jak uczyć go niezwykłym. Było pewne, że to tutaj oświadczę się Roxanie, ale nie wiedziałem co mogę z nim zrobić ciekawego.
Chodziłem dookoła niego zerkając na oszklone ściany. Po pewnym czasie postanowiłem, że postawię na prostotę i przyozdobię taras świecami oraz kwiatami. Jednak wiązały się z tym zakupy, a zostawienie wszystkich bez słowa byłoby co najmniej podejrzane.
Postanowiłem, że poczekam na tatę i kiedy on pojedzie z dziadkiem po choinkę, pojadę razem z nimi, ale swoim autem, a potem się odłączę.
Jak na zawołanie na dole dało się słyszeć dźwięk dzwonka i wielki szum z powodu przybycia Jessicy, Dudu, dzieciaków, taty i Erin. Jak najszybciej zbiegłem po schodach, a Jazmyn wpadła mi w ramiona.
- Cześć księżniczko – pocałowałem ją w policzek. Spojrzałem na Jaxona, który był na rękach u taty i jak zawsze był zamknięty w swoim świecie. Podszedłem do niego i lekko szturchnąłem go w ramię. Spojrzał się na mnie i szeroko uśmiechnął.
- Cześć – powiedział i wrócił do gry na swojej konsoli. Uściskałem tatę, Erin, a następnie przywitałem się z Dudu i Jessicą. Spojrzałem na speszoną Roxanę, która stała w progu. Zaśmiałem się pod nosem i z Jazmyn na rękach podszedłem do niej.
- Księżniczko przywitaj się – delikatnie podrzuciłem siostrę, kiedy ta niepewnie wyciągnęła dłoń w kierunku Roxany.
- Cześć – słodko wysepleniła, a następnie rozłożyła ramiona aby uściskać dziewczynę. Roxana zaśmiała się i przytuliła Jazmyn.
- Cześć – odpowiedziała, kiedy mała blondynka puściła ją. Postawiłem Jazmyn na ziemi, kiedy ta podeszła do Roxany i dotknęła jej brzucha.
- Ona będzie mieć dzidziusia! – wykrzyczała radośnie na co wszyscy wybuchli śmiechem. Roxana oblała się rumieńcem, a ja ją przytuliłem i pocałowałem w czoło.
- Chodź, poznasz resztę – uśmiechnąłem się do dziewczyny i przedstawiłem ją tacie i Erin. Jaxon również uśmiechnął się na jej widok, jednak nie zamierzał przerwać gry na swojej konsoli.
Jego autyzm był uciążliwy. Trudno było nawiązać z nim jakikolwiek kontakt mimo długiej terapii, którą odbywał. Postęp był duży, jednak do względnej normalności dużo mu brakowało.
Najpierw wszyscy poszli zostawić swoje bagaże w pokojach gościnnych, a ja z Roxaną i dzieciakami zostałem na dole.
Jazmyn musowo usiadła obok Roxany wypytując ją o różne rzeczy. Jaxon siedział u mnie na kolanach, a swoją uwagę przerzucił na telewizor.
- A to cię boli? – Jazmyn nie chciała odpuścić Roxanie i coraz bardziej szczegółowo wypytywała ją o dziecko.
- Kiedy kopie? – brunetka uśmiechnęła się szeroko. Z uwagą przyglądałem się ich rozmowie, rozbawiony ciekawską naturą Jazmyn.
- Tak – jej mała rączka gładziła brzuch Roxany.
- To tak jakby ktoś ciebie łaskotał od środka, albo masował twój brzuch – brunetka wyjaśniła i z uwagą patrzyła na dziewczynkę.
- A to będzie chłopczyk czy dziewczynka? – ściągnęła swoje małe czoło.
- Dziewczynka – odpowiedziałem za Roxanę. Uśmiechnęła się do mnie, a Jazmyn spojrzała w moją stronę zaskoczona. – Będzie mieć na imię Annabel – dodałem po chwili.
- A skąd wiesz? – obróciła się w moją stronę.
- Bo Roxana mi powiedziała – wystawiłem do niej język i zaśmiałem się z jej reakcji.
- A ty będziesz tatusiem? – wyrzuciła swoje małe rączki w górę z podekscytowania.
- Będę – kiwnąłem głową, a Jazmyn kolejny raz ściągnęła brwi.
- Ale ty jesteś moim bratem.
- I ciągle będę – twarz blondynki rozpromieniła się i oplotła swoje małe rączki wokół mojej szyi.
- Kopie – Roxana zaśmiała się, a ja z Jazmyn od razu przyłożyliśmy zafascynowani dłonie do jej okrągłego brzucha. Uśmiechnąłem się dumny i pocałowałem Roxanę w ramię.
- Mogę dotknąć? – wszyscy spojrzeliśmy zszokowani na Jaxona, który chyba pierwszy raz w życiu ułożył samodzielnie zdanie. Chwyciłem jego małą dłoń i położyłem na brzuchu Roxany. Spojrzałem na Erin, która stała w progu ze zszokowaną miną i uśmiechnąłem się do niej szeroko. Ponownie skupiłem się na reakcji Jaxona. Uśmiechnął się kiedy poczuł ruch dziecka.
- Fajnie – nachylił twarz do brzucha. Przyłożył ucho do niego ucho i ponownie się uśmiechnął. – Cześć – powiedział, ale rozczarowany spojrzał na mnie.
- Już niedługo ci odpowie – sprostowałem i mocno go do siebie przytuliłem. – Jestem z ciebie taki dumny – zaśmiałem się i ponownie spojrzałem na Erin i tatę, który chyba widział przynajmniej część tego co zaszło.

Rozejrzałem się po tarasie dumny z efektu końcowego. Rogi były wypełnione świeczkami, ustawione od największej do najmniejszej, wokół fotelu na biegunach ustawione były bukiety kwiatów. Zamknąłem drzwi od tarasu i zasłoniłem okna żaluzjami. Z komody wyciągnąłem pudełeczko z pierścionkiem i włożyłem do kieszeni spodni. Byłem już ubrany na dzisiejszą kolację i wyglądało na to, że wszyscy czekali tylko i wyłącznie na mnie. Usiadłem do stołu obok Roxany. Uśmiechnęła się do mnie, a ja pocałowałem ją w czoło.
Miała na sobie ciemno fioletową sukienkę. Odcinana była w talii i delikatnie omiatała jej brzuch. Rękaw miała przed łokieć, a dekolt okrągły. Włosy rozpuściła i wyprostowała. Nałożyła delikatny makijaż, który idealnie podkreślał jej rysy twarzy.
Zmówiliśmy krótką modlitwę przed jedzeniem i każdy zaczął jeść na to co miał ochotę. Spojrzałem na Roxanę, która na swoim talerzu miała jedynie dozwoloną porcję piersi kurczaka i sałatkę z kapusty. Jeździła widelcem po talerzu nie biorąc nawet kęsa do buzi.
- Czemu nie jesz? – przerwałem rozmowę z tatą, na temat trasy koncertowej i spojrzałem zmartwiony na Roxanę.
- Nie jestem głodna – wzruszyła ramionami.
- Musisz coś jeść. Pamiętasz co powiedziała…
- Tak, pamiętam – przewróciła oczami i włożyła kawałek mięsa do ust. – Zadowolony?
- Moja dziewczynka – pocałowałem ją w czoło i pozwoliłem wrócić do rozmowy z Jessicą. Kiedy wszyscy już zjedli, przeszliśmy do salonu. Ja usiadłem obok Roxany na kanapie, ale między nas wepchnęła się Jazmyn.
- Cześć – zaśmiała się i zaczęła machać nogami. Od razu zaczęła zasypywać Roxanę masą pytań, a ja uświadomiłem sobie, że kolacja za około piętnaście minut będzie się kończyć.
- Muszę iść na chwilę na górę – przeprosiłem wszystkich i pobiegłem na górę. Starałem się jak najszybciej zapalić wszystkie świece i z powrotem wróciłem do salonu.
Babcia uśmiechnęła się do mnie z dziadkiem, a ja spojrzałem na Roxanę, która była pochłonięta rozmową z Jazmyn.
Tak jak się spodziewałem cała kolacja trwała do godziny dziesiątej, kiedy dzieciaki nie zaczęły ziewać. Zaśpiewaliśmy ostatnie kolędy i każdy ruszył do swojego pokoju.
- Powodzenia – babcia szepnęła mi do ucha, a ja uśmiechnąłem się do niej ukrywając zdenerwowanie.
Czułem jak serce zaczyna mi mocniej bić, a żołądek podchodzić do gardła. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak mocno się denerwowałem.
Szedłem z Roxaną na samym końcu. Objąłem ją delikatnie w talii i prowadziłem po schodach. Spowolniłem jej kroki i poczekałem, aż wszyscy wejdą do swoich pokoi. Przed drzwiami do naszej sypialni wziąłem głęboki oddech i przytuliłem ją plecami do siebie.
- Mam coś dla ciebie – wyszeptałem i zasłoniłem jej oczy dłonią.
- Dopiero jutro rano będziemy sobie dawać prezenty – zaśmiała się, ale nie sprzeciwiła, kiedy prowadziłem ją na taras. Posadziłem jej drobną postać w bujanym fotelu i dopiero wtedy odsłoniłem jej oczy.
Rozejrzała się zdezorientowana. Czułem jak ręce zaczynają mi się trząść i pocić. Dla pewności wymacałem pudełeczko, upewniając się, że tam jest.
Roxana wstała z fotela i obeszła dookoła taras. Uśmiechnęła się szeroko.
- To jest piękne – podszedłem do niej i delikatnie pocałowałem ją w usta.
- Mam coś dla ciebie – wyciągnąłem z kieszeni pudełeczko i jednocześnie klękając na jedno kolano otworzyłem je przed nią.
Jej oczy rozszerzyły się, a dłonie zakryły otwarte usta. Wyciągnąłem z pudełeczka pierścionek i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zapomniałem przygotować co mam jej powiedzieć.
Brawo Bieber.
- Chciałem zrobić to wcześniej, ale najzwyczajniej w świecie się bałem. Jednak myślę, że teraz jest to odpowiednia pora bo wiem, że kocham cię, a raczej was – delikatnie się zaśmiałem, a oczy Roxany zaszły łzami. Czułem, że moje też zaczynają robić się wilgotne, ale teraz nie zwracałem na to uwagi – najbardziej na świecie. Dlatego chciałabym Ci zadać pytanie – na chwilę wstrzymałem oddech i próbowałem opanować drżenie dłoni, jednak uświadomiłem sobie, że z sekundy na sekundę jest coraz gorzej. – Roxano czy wyjdziesz za mnie? – powiedziałem jak najbardziej wyraźnie. Czułem jakby stado motyli urządziło sobie właśnie „Projekt X” w moim żołądku.
Usłyszałem śmiech Roxany tłumiony przez łzy. Opuściła dłonie i uśmiechnęła się szeroko.
- Tak – wyszeptała, a ja chwyciłem jej lewą dłoń i nałożyłem na serdeczny palec. Podniosłem się, a z nadmiaru emocji zakręciło mi się w głowie.
Szeroko się uśmiechnąłem i wypuściłem nadmiar powietrza, który gromadziłem w płucach. Przytuliłem do siebie Roxanę i delikatnie ją pocałowałem. Otarłem jej mokre policzki i ponownie pocałowałem ją w czoło.
- Cały drżysz – wyszeptała i objęła dłońmi moją twarz.
- Zaraz mi przejdzie – zaśmiałem się – to z nerwów.
- Pan Bieber się denerwuje? – usłyszałem jej śmiech.
- A pani Bieber nie? – odgryzłem się jej i przytuliłem do siebie. Poczułem chłodny wiatr na moich plecach, który dostał się tutaj przez otwarte okno.
- Chodźmy do środka – przytuliłem Roxanę bokiem i wprowadziłem do pokoju. Usiadła na łóżku i spojrzała na swoją dłoń, na której teraz widniał srebrny pierścionek. Kucnąłem przed nią i chwyciłem jej delikatne palce, a następnie pocałowałem.
- Jest śliczny – szepnęła i ponownie skupiła swoją uwagę na pierścionku.
- Wiedziałem, że ci się spodoba – wystawiłem jej język na co delikatnie zachichotała.
- Powinieneś to wszystko posprzątać – wskazała na taras, a ja kiwnąłem głową.
- Najpierw położysz się spać – od razu ziewnęła, na co uśmiechnąłem się. – Teraz.
- Okej. Pomóż mi ściągnąć sukienkę – wstała i odwróciła się do mnie tyłem. Rozsunąłem suwak i delikatnie pomogłem ściągnąć ją przez głowę. Teraz stała przede mną w samej bieliźnie. Uklęknąłem przed nią i pocałowałem jej brzuch.
- Cześć mała – szepnąłem – wiesz, że cię kocham, prawda? – usłyszałem chichot Roxany i spojrzałem na nią z dołu. – Nie wiem co właśnie śmieszy twoją mamusię, a moją narzeczoną – uśmiechnąłem się wymawiając słowo „narzeczona”. Brzmiało niesamowicie.
- Justin, chcę się ubrać – ściągnąłem brwi i ponownie pocałowałem brzuch Roxany.
- Później dokończymy naszą rozmową – wstałem i pozwoliłem podejść Roxanie do szafy z której wyciągnęła moją koszulkę i dresowe spodenki. Poszła do łazienki, a ja w tym czasie zgasiłem wszystkie świece. Kiedy wróciła miała na sobie dresy, na jej twarzy nie było ani grama makijażu, a włosy związała w wysoką kitkę.
- Kładź się, a ja dokończę sprzątać – odchyliłem kołdrę i czekałem, aż Roxana położy się na łóżku. Przykryłem ją i pocałowałem w nos.
- Dobranoc – uśmiechnąłem się.
- Dobranoc – odpowiedziała i ziewnęła. Zaśmiałem się i odszedłem od łóżka, pozwalając jej spokojnie zasnąć.
________________________
Mamy już 50 rozdział!
Chciałabym bardzo serdecznie podziękować tym, którzy tutaj ze mną są. Nie myślcie sobie że was nie widzę!
Podsumowując:
1. blog istnieje od 3 listopada.
2. łączna liczba wyświetleń wynosi ponad 55 tysięcy (za co Wam ogromnie dziękuję)
3. łączna liczba komentarzy wynosi 836 (jaram się nimi jak szczerbaty sucharem)

Chciałabym podziękować tym osobą, które komentują, wyrażają swoją opinię, po prostu są razem ze mną i mnie wspierają. Chciałabym Was wymienić po imionach i nazwiskach, ale niestety nie potrafię. Nie znam Was, a bardzo chciałabym poznać bo niewiele osób wytrzymało ze mną tak dużo czasu.

Co do losów Justina i Roxany nie wiem jak długo będą jeszcze trwać. Ciągle się waham czy blog zakończyć na porodzie czy w ogóle innym wątku.

Nie martwcie się :) Po zakończeniu tego bloga mam w planach następny, którego mam już tytuł :) Brzmi on "Friends" jednak, mimo że jest banalny, jeszcze nie czytałam blogu o takiej fabule jaką sobie wymyśliłam.

Jeżeli ktoś bardzo będzie chciał prologu, to piszcie na moim twitterze (patrz na prawo).

Jak na razie, spragnionych mojej twórczości zapraszam na mój drugi blog: Agnes & Justin

P.S. Rozdział najdłuższy w historii bloga. Taki mały "suprajz" ode mnie.

peace, smilelivesinme

poniedziałek, 22 lipca 2013

49.

- Idę pod prysznic – wolnym krokiem wyszłam z kuchni, zostawiając Pattie i ciocię same.
- Tylko ostrożnie – usłyszałam za sobą jeszcze głos jednej z nich, ale nie miałam już ochoty zastanawiać się, która to z nich bo oby dwie miały niemal identyczne głosy.
- Dobrze – odpowiedziałam i położyłam dłoń na barierce co miało mi pomóc w spinacze po schodach.
Skierowałam się do sypialni i wyciągnęłam z komody dresowe spodnie i luźną koszulkę na ramiączkach. Z oddzielnej szuflady wzięłam czystą bieliznę, po czym weszłam do łazienki. Najpierw rozebrałam się do samej bielizny i spojrzałam na mój duży brzuch. Nie był proporcjonalny do mojej szczupłej sylwetki. Położyłam na nim dłoń i poczułam ruch dziecka wewnątrz mnie.
- Idziemy się myć kochanie – szepnęłam i uśmiechnęłam się do siebie.
Rozebrałam się z bielizny i włożyłam ją do kosza na brudne ubrania. Ustawiłam dla siebie odpowiednią temperaturę wody i weszłam pod jej strumień. Po prysznicu dokładnie osuszyłam swoje ciało, nasmarowałam się balsamem do ciała i założyłam wcześniej przygotowane ubrania. Rozczesałam moje włosy i związałam je w wysoką kitkę.
Kiedy wyszłam z łazienki ponownie zeszłam na dół i spojrzałam na zegarek. Była ósma, a Justin jeszcze nie wrócił z jego dziadkami.
- Justin jeszcze nie wrócił? – spojrzałam na Pattie, która sprzątała blaty w kuchni.
- Jeszcze nie, ale dzwonił i powiedział że stoi chyba w kilometrowym korku – spojrzała na moment w moją stronę, a zaraz potem wróciła do poprzednich czynności.
Poszłam do salonu gdzie usiadłam na kanapie. Westchnęłam i zaczęłam się bawić palcami. Chciałam zająć czymś swój umysł do przyjazdu dziadków Justina. Obawiałam się tego spotkania bo nigdy wcześniej ich nie spotkałam. Znałam dwójkę jedynie z opowieści Justina. Wiedziałam, że są mili i tyle.
Spojrzałam na swój strój i nie byłam pewna czy rozciągnięte dresy są odpowiednie na pierwsze spotkanie dziadków Justina. Z powrotem poszłam do kuchni i stanęłam przed Pattie ze skrzywioną miną.
- Czy mój strój jest dobry na pierwsze spotkanie dziadków Justina? – kobieta zaśmiała się i mnie przytuliła.
- Moi rodzice będą tobą zachwyceni nawet gdybyś założyła na siebie worek – pocałowała mnie w policzek i spojrzała na moją twarz.
- Nie jestem tego pewna – ściągnęłam brwi i podrapałam po policzku.
- Ja ci to mówię. Chcesz gorącą czekoladę?

Justin

Wsiadłem z powrotem do auta i spojrzałem na rozmawiających ze sobą dziadków. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i uruchomiłem silnik auta.
- Przepraszam, że to tak długo trwało – delikatnie się uśmiechnąłem, kiedy napotkałem we wstecznym lusterku wzrok babci.
- Nie trwało to tak długo – usłyszałem baryton dziadka, kiedy wyjechałem z powrotem na główną drogę.
- Po co byłeś w centrum? – obejrzałem się, kiedy zatrzymałem auto na czerwonym świetle.
- Po prezent dla Roxany – automatycznie złapałem się za kieszeń, aby sprawdzić czy aby na pewno nie zgubiłem małego pudełeczka.
- A co takiego jej kupiłeś? – zerknąłem na zielone światło i ruszyłem za sznurem samochodów, które poruszały się nadzwyczaj mozolnie.
- Przekonacie się – na moją twarz wkradł się uśmiech na myśl o reakcji Roxany.
- Nie bądź taki tajemniczy – poczułem na ramieniu dłoń dziadka.
- Sam nie wiem czy to jest na pewno dobry prezent – wzruszyłem ramionami i skręciłem w inną ulicę, aby dostać się na obrzeża miasta.
- Dlaczego? – usłyszałem rozbawiony głos babci. Westchnąłem sam do siebie i spojrzałem w lusterko wsteczne.
- Bo… nie mogę wam powiedzieć bo to ma być dla wszystkich niespodzianka – jęknąłem i kolejny raz skręciłem, udając się na moją dzielnicę.
- Nie możesz po prostu powiedzieć, że jej się oświadczysz? – dziadek mruknął pod nosem, a zaraz potem zachichotał.
- Myślę, że to nie będzie taki zły prezent – babcia pogładziła mnie po ramieniu.
Zaparkowałem auto pod domem i obróciłem się w stronę dziadków.
- A jak się nie zgodzi? – mruknąłem.
- Na pewno się zgodzi, po prostu zrób to odpowiednio – babcia wzruszyła ramionami.
- Jak? Przy wszystkich? – ściągnąłem brwi.
- Skąd, to ma być wasza chwila, a jeżeli zrobisz to przy wszystkich, dziewczyna poczuje dodatkową presję – uśmiechnąłem się do kobiety, na co ta zareagowała śmiechem.
- Weź bądź facet – dziadek wzruszył ramionami i wysiadł z auta. – No idziemy, czy będziemy tutaj siedzieć aż do wigilii? Chcę wreszcie poznać tą twoją wybrankę.

Roxana

- Nareszcie przyjechaliście! – usłyszałam krzyk Pattie pędzącej w stronę drzwi.
Wolno podniosłam się z kanapy i nerwowo zagryzłam wargę. Niepewnym krokiem skierowałam się do holu, do którego właśnie Justin wniósł walizki. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i złapał za dłoń.
- Oni w cale nie gryzą – mruknął i pocałował czubek mojej głowy.
- Ale mogą mnie nie polubić – powiedziałam tak, że tylko on mnie mógł usłyszeć.
- Już cię kochają – wskazał na swoją babcię, która szła uśmiechnięta w moim kierunku. Za nią szedł dziadek Justina, a za nim stała Pattie która pokazała mi kciuki w górę i szeroko się uśmiechnęła.
- Dzień dobry – powiedziałam nerwowo, a starsza kobieta uściskała mnie bez najmniejszych oporów. Zaśmiałam się, kiedy mnie puściła aby oddać mnie w ręce swojego męża, który również mnie przytulił.
- Justin dużo o tobie mówił, ale nie wspominał, że jesteś taka piękna – mężczyzna zaśmiał się, a ja poczułam że moja twarz zaczyna robić się czerwona.
- To takie przereklamowane – kobieta szturchnęła swojego męża, kiedy ja poczułam na talii dłoń Justina – mogłeś po prostu powiedzieć że jest śliczna – w tym momencie poczułam jak moja twarz bucha czerwienią.
- Dziękuję – wymamrotałam niepewnie, na co wszyscy się zaśmiali.
- Ja też się zawsze denerwowałam, kiedy poznawałam rodzinę Brucea – zagryzłam wargę i próbowałam jakoś pozbyć się czerwieni z mojej twarzy, ale nie wychodziło mi to zbytnio dobrze.
- Chodźmy dalej – Pattie uratowała mnie z opresji i popędziła swoich rodziców ruchem dłoni aby poszli dalej. Kiedy zniknęli za ścianą schowałam twarz w klatkę piersiową Justina, a on delikatnie się zaśmiał.
- Jesteś taka słodka – kciukami delikatnie gładził moje plecy, kiedy ja oparłam dłonie na jego klatce piersiowej.
- I czerwona – mruknęłam.
- Ale słodka – ponownie zachichotał. Poczułam jak sprawdza godzinę na zegarku. – Jest już dziewiąta trzydzieści, chyba zaraz pójdziesz spać – spojrzałam na niego zdezorientowanym wzrokiem.
- Od kiedy pilnujesz moich godzin snu? – przewrócił oczami i spojrzał na mnie niedowierzającym wzrokiem.
- Od zawsze – pokręcił głową, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Jesteś niemożliwy – wypuściłam nadmiar powietrza z ust i zaśmiałam się pod nosem.
- Chodźmy chwilę porozmawiać z dziadkami i pójdziesz spać – pociągnął mnie za rękę w stronę salonu z którego dochodziły rozmowy.
Dziadkowie Justina są wspaniałymi ludźmi. Zazwyczaj starsi ludzie zachowują się tak, jakby pochodzili sprzed naszej ery, albo przynajmniej z innej epoki. Bruce i Diane są inni. Mają w sobie coś „współczesnego”. Potrafią doskonale się porozumieć z młodszym pokoleniem.
- Jesteś zmęczona? – Justin spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem, zaraz potem kiedy ziewnęłam.
- Troszeczkę – mruknęłam, na co szatyn wstał z kanapy na której siedzieliśmy. – Ja z Roxaną idziemy na górę – wskazał palcem na schody, a zaraz potem podał mi dłoń. Chwyciłam się jej przez co wstałam bez przeszkód.
- Dobranoc – powiedzieli wszyscy zgodnie, kiedy opuszczaliśmy pomieszczenie.
- Dobranoc – odpowiedziałam równo z Justinem i zaczęłam razem z nim wchodzić po schodach.
W naszej sypialni od razu położyłam się do łóżka, a Justin zaraz znalazł się obok mnie.
- Nie idziesz się myć? – mruknęłam, czując jak moje oczy samoistnie się zamykają.
- Poczekam aż zaśniesz – delikatnie pokiwałam głową i niemal od razu zapadłam w głęboki sen.

Justin

Poczekałem aż Roxana zaśnie i ostrożnie zszedłem z łóżka. Wydostałem się z pokoju i poszedłem do mojego prywatnego studia. Skierowałem się do szafki zamykanej na klucz i wyciągnąłem z niej plik zdjęć i czysty album.

- Czeka mnie długa noc – mruknąłem i wziąłem się do pracy.
__________________________________
długo zastanawiałam się czy wprowadzić wątek zaręczyn, dlatego rozdział jest tak późno.
następny rozdział to kolejna sielnka i następny i jeszcze kolejny i chyba wystarczy.
mam nadzieję, że jeżeli to czytasz zostawisz komentarz z opinią.
peace, smilelivesinme 

sobota, 13 lipca 2013

48.

Każdy kolejny dzień jest dla mnie wyzwaniem. Jestem uśmiechnięty, chociaż najchętniej zamknąłbym się w pokoju i lamentował nad moim zrujnowanym życiem.
Ściągnąłem brwi i dalej krążyłem po centrum handlowym z Christianem i Kennym. Zgodzili się mi pomóc wybrać prezenty i kupiliśmy już prawie wszystkie oprócz upominku dla Roxany.
- Nie możesz jej kupić jakiś perfum czy coś? – spojrzałem zdenerwowany na przyjaciela, a ten podniósł dłonie w obronnym geście.
- Christian chyba to ty dzisiaj potrzebujesz ochroniarza – usłyszałem za nami chichot Kennego.
- Jakiś ty dzisiaj żartobliwy – zironizowałem w jego kierunku, na co on tylko wzruszył ramionami.
Spacerowaliśmy dalej pomiędzy wystawami. Co jakiś czas zaczepiało mnie kilka fanek, proszące o autograf, jednak dzisiaj było wyjątkowo spokojnie.
- Ja pierdole – jęknąłem, kiedy usiedliśmy w Starbucks.
- Sam nie wiesz czego chcesz – szatyn spojrzał na mnie wymownie.
- Przecież nie mogę jej dać łańcuszka czy bransoletki. Wigilia jest już jutro, a ja nie mam dla niej nic – spojrzałem na wysoką brunetkę, która podeszła do naszego stolika.
- Co podać? – jej oczy rozszerzyły się na mój widok, ale starała zachować opanowanie.
- Dla mnie karmelowe frappuccino – powiedziałem, a brunetka zanotowała coś w swoim notesie.
- Dla mnie też – Chris uśmiechnął się do niej, na co nerwowo zachichotała.
- Dla mnie caffe mocha – Kenny zaśmiał się, widząc zarumienioną dziewczynę, kiedy odchodziła.
- Myślałem, że zaraz zacznie się trząść – ochroniarz poklepał Christina po plecach na co ten uśmiechnął się dumnie.
- Tak działam na kobiety – zaśmiałem się biorąc w dłonie serwetkę i zacząłem rwać ją na mniejsze kawałki.
- Szukałeś czegoś w internecie? – pokiwałem twierdząco w stronę Christina.
- Napisz jej piosenkę – czarnoskóry mężczyzna wzruszył ramionami na co uśmiechnąłem się szeroko.
- Należy ci się Oskar – przybiłem z nim żółwika – ale o czym mam ją napisać? – spojrzałem pytająco na moich „towarzyszy”.
- Boże – Chris jęknął i schował twarz w dłonie – o was debilu – pacnąłem go w czubek głowy.
- Tyle to ja wiem idioto – warknąłem w jego stronę.
- Sam musisz znaleźć coś o czym mógłbyś napisać – Kenny postawił przede mną i Chrisem nasze frappuccina i grzecznie podziękował kelnerce, która przyniosła nasze zamówienia.
- Ale muszę jej coś jeszcze kupić – jęknąłem, kiedy wziąłem łyk mojej kawy.
- Nie musisz jej nic kupować. Zrób jej coś – w tej chwili miałem ochotę wyściskać czarnoskórego mężczyznę, ale to byłby zły pomysł ze względu na kilkunastu fotoreporterów robiących nam zdjęcia zza szyby.
- Panie – udałem że się przed nim kłaniam jak przed bogiem, na co ten wybuchnął śmiechem.
- Zbieramy się – Kenny wstał od stolika i wręczył banknot dwudziestodolarowy. – Ja dzisiaj stawiam – tym razem to Chris udał, że się przed nim kłania, na co ja i Kenny zaczęliśmy się śmiać.
Zapłaciłem za naszą trójkę i poszliśmy do fotografa. Wyjąłem z mojego telefonu kartę pamięci i zleciłem wydrukowanie wszystkich zdjęć. Poprosiłem również, aby z tyłu wydrukować daty, abym mógł ułożyć je chronologicznie.
Chodziliśmy jeszcze przez godzinę po centrum, odebraliśmy zdjęcia i ruszyliśmy z powrotem. Odwiozłem Christina pod jego dom, a Kenny pojechał do mnie z racji tego, że jego auto było pod moim domem.
- Trzymaj się – przybił ze mną piątkę, kiedy wysiadł z auta.
- Nawzajem – kiwnąłem mu głową, a zaraz potem wprowadziłem auto do garażu. Schowałem wszystkie zakupy i wszedłem do domu.
W środku unosił się zapach pierników. Zaciągnąłem się nim i przewróciłem oczy z zachwytu.
- Cześć – wszedłem do kuchni i uśmiechnąłem się na widok Roxany, która siedziała przy stole i kroiła jakieś warzywa.
- Cześć – spojrzała na mnie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w policzek.
- Jak się czujesz? – usiadłem obok niej i pogładziłem ją czule po kolanie.
- Lepiej niż zazwyczaj – wzruszyła ramionami i wrzuciła do dużej miski pokrojoną marchewkę. – Skończone – uśmiechnęła się do mnie i złapała za dłoń.
- Gdzie mama? – ściągnąłem brwi nie widząc jej w pobliżu.
- Pojechała z ciocią na jakieś zakupy czy coś. Dudu z Jessicą przylatują jutro o czwartej i chcą wszystko skończyć przed ich przyjazdem – wzruszyła ramionami.
- A nie wiesz kiedy przylatują moi dziadkowie? – ściągnąłem brwi.
- Dzisiaj wieczorem. Pojedziesz po nich? – Roxana wolno wstała z krzesełka i podeszła do piekarnika.
- Jasne, a o której? – obserwowałem jej przemyślane ruchy.
- O szóstej – odruchowo spojrzałem na zegarek. Była pierwsza.
- Zaczekaj – podszedłem do brunetki, kiedy widziałem, że chce wyciągnąć ciasteczka z piekarnika – ja to zrobię – odsunęła się w bok i rozczulająco uśmiechnęła.
Wziąłem ochronne rękawiczki i otworzyłem piekarnik. Buchnęło we mnie gorące powietrze, ale zignorowałem to i wyciągnąłem brytfannę z piernikami. Postawiłem je na blacie i zamknąłem drzwiczki, a potem wyłączyłem piekarnik.
- Poczekamy aż wystygną i przełożymy je do reszty – Roxana złapała mnie za dłoń i przyciągnęła do siebie. Szeroko się uśmiechnęła i delikatnie pocałowała w usta.
- Za co to? – zdziwiłem się.
- Tak po prostu – wzruszyła ramionami. Położyłem dłonie na jej brzuchu i zaśmiałem się.
- Chyba lubi kiedy jesteś szczęśliwa – poczułem jak pod jej skórą dziecko gwałtownie się porusza.
- Dzisiaj zaczyna się szósty miesiąc – Roxana spojrzała się na mnie i delikatnie pogładziła mój policzek. – To już niedługo – jej usta zatrzymały się w pół słowa. Pokiwałem porozumiewawczo głową i objąłem ją w pasie.
- Wiem – delikatnie pocałowałem ją w czoło. – Już niedługo przyjdzie na świat mała pani Bieber – usłyszałem jej cichy chichot. – I będzie was dwie.
- Ale ja nie jestem panią Bieber – spojrzałem na jej zmarszczony nos i uśmiechnąłem się szeroko.
- To tylko formalność.

Roxana

Nie lubiłam świąt w Los Angeles. Były ciepłe i takie… nie-świąteczne? Zawsze marzyłam o świętach spędzonych w górach, gdzie śnieg sięgałby mi do pasa i mogłabym lepić bałwany.
- Ja już jadę – Justin podszedł do mnie i nachylił się.
- Okej – wzruszyłam ramionami i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Tylko za bardzo nie tęsknij – zironizował i pocałował mnie w usta.
- Uważaj na siebie! – krzyknęłam jeszcze za nim wyszedł z domu. Nie usłyszałam jego odpowiedzi, ale byłam pewna, że brzmiała twierdząco.
- Ciociu – zawyłam niczym syrena strażacka.
- Co się dzieje? – była u mojego boku w przeciągu pięciu sekund, a zaraz za nią przyszła Pattie.
- Nic – wzruszyłam ramionami. – Tylko się chciałam zapytać czy na pewno nie mogę zjeść chociaż odrobinkę czekolady – zrobiłam smutne oczy i wydęłam dolną wargę.
- Chyba mamy gorz…
- Chcę mleczną – przerwałam Pattie na co ta zaśmiała się.
- Nie jestem pewna – ciocia wzruszyła ramionami i pogładziła mnie po dłoni.
- Przecież chyba od czekolady, a szczególnie jednego okienka, nic mi nie będzie – ściągnęłam brwi i założyłam ręce na piersi.
- Roxana…
- Ciociu…
Patrzyłyśmy w siebie błagalnymi oczami, aż w końcu uległa i poszła z Pattie do kuchni, żeby wrócić z jednym okienkiem czekolady. Podała mi je, a ja włożyłam słodycz od razu do buzi.
- O bogowie – jęknęłam, kiedy smak czekolady wypełnił moje usta. Usłyszałam śmiech Pattie i cioci na co wzruszyłam ramionami.
- Nie śmiejcie się. To nie wy przez następny tydzień będziecie cierpieć przez te wszystkie pyszności, które jedynie możecie wąchać – udałam obrażoną i wbiłam plecy w miękkie oparcie kanapy.
- Życie składa się z samych wyrzeczeń – Pattie zaśmiała się i usiadła naprzeciwko mnie.
- Jesteście niemożliwe – jęknęłam przewracając oczami, na co ciocia i Pattie ponownie się zaśmiały.
_______________________

rozdział pisany niezwykle lekko, przez co jego jakość nie jest najlepsza.
obiecuję, że w następnym rozdziale wszystko zacznie się zmieniać.
jest was mało, ale i tak dziękuję.
jeszcze nie wiem co zrobię z zakończeniem.
pozdrawiam, smilelivesinme

poniedziałek, 1 lipca 2013

47.

Cały miesiąc bez niej. Bez nich.
Miesiąc, który mógłbym wymazać na zawsze życiorysu.
Spojrzałem na Alfredo, który witał się ze swoją narzeczoną na lotnisku. Scooter podbiegł do żony jak i praktycznie cała reszta ekipy. Uśmiechnąłem się w ich kierunku i kiwnąłem głową na znak pożegnania.
Nasunąłem okulary na nos, kiedy zaczęły mnie oślepiać flesze aparatów. Kilkadziesiąt pytań na sekundę nie poprawiały mojego humoru.
Zauważyłem mamę siedzącą w aucie i podbiegłem do niej jak najszybciej. Z pomocą kilku ochroniarzy, wydostała się z auta, a zaraz potem mocno ją do siebie tuliłem.
- Cześć mamuś – usłyszałem za sobą chichot Kennego, który zignorowałem.
- Stęskniłam się za tobą synek – pogładziła mnie po plecach i spojrzała w oczy. – Chodźmy już, jesteś zmęczony – kiwnąłem głową i wsiadłem do auta.
Przed nami jechało jedno auto, które miało za zadanie „rozgonić” wszystkich wścibskich fotoreporterów, a za nami dwa.
Moje oczy, mimo wszelkich starań, samoistnie się zamykały.
Nim się zorientowałem, mama delikatnie szarpała mnie za ramię, aby obudzić mnie ze snu. Półprzytomny otworzyłem oczy i próbowałem zorientować się gdzie w obecnej chwili jestem.
- Jesteśmy w domu – Pattie uśmiechnęła się do mnie delikatnie, a ja wyszedłem z auta jak oparzony. Nie zwróciłem nawet uwagi na moje walizki tylko od razu skierowałem się do pokoju na górze. Przed ciemnobrązowymi drzwiami zwolniłem. Wziąłem głęboki oddech i delikatnie przekręciłem klamkę, co spowodowało otwarcie się drzwi.
Siedziała na oszklonym tarasie, którego wykonanie zleciłem będąc w trasie. Nie chciałem aby wiecznie siedziała w chłodne noce na werandzie, jak to miała w zwyczaju.
Przyjrzałem się jej sylwetce. Mimo większego brzucha, była wyraźnie szczuplejsza. Jej głowa była delikatnie pochylona do przodu, a włosy związane na karku, dzięki czemu na jej szyi można było wyraźnie zobaczyć odstające kości.
Siedziała w bujanym fotelu i delikatnie gładziła brzuch. Była ubrana w jasnoróżową koszulkę, szare spodnie, a na stopach miała ciepłe kapcie.
Wolnym krokiem podszedłem do drzwi prowadzących na werandę. Przekręciłem klamkę, a głowa Roxany powędrowała w moim kierunku.
- Wolno – uśmiechnąłem się, kiedy widziałem jak chce się zerwać do biegu. Było widać jak karci się w myślach.
Wolno podniosła się z fotela, kiedy ja szedłem w jej kierunku. Uśmiechnęła się szeroko i oplotła dłonie wokół mojej klatki piersiowej. Gładziłem ją po plecach i delikatnie całowałem co chwilę w czubek głowy. Była taka delikatna. Jeszcze kruchsza niż poprzednio.
Podniosła wzrok i spojrzała w moje załzawione oczy. Uśmiechnęła się delikatnie i położyła dłonie na moich policzkach.
- Tęskniłam – wyszeptała – a właściwie tęskniliśmy – poprawiła się, na co uśmiech zagościł na mojej twarzy.
- Ja też za wami tęskniłem – nachyliłem się i pocałowałem jej delikatne usta.
Roxana ponownie położyła głowę na mojej klatce piersiowej, kiedy nagle zachłysnęła się powietrzem.
- Co się stało? – spojrzałem na nią spanikowany. Ona odeszła na krok i chwyciła moje dłonie. Położyła na swoim brzuchu i uśmiechnęła się szeroko.
Poczułem jak coś rusza się wewnątrz Roxany. Zmarszczyłem brwi, a za chwilę się uśmiechnąłem.
- Poruszyło się pierwszy raz – sprostowała i mocniej obięła moje dłonie. Przykucnąłem i delikatnie podwinąłem koszulkę brunetki.
- Cześć maluchu – zaśmiałem się. – Widzę że sprawiłeś mi miłe powitanie – pocałowałem brzuch Roxany – kocham ciebie równie mocno jak twoją mamę – wyprostowałem się i spojrzałem na uśmiechniętą twarz Roxany.
- My ciebie też kochamy, Justin – pocałowałem dziewczynę w czoło i uświadomiłem sobie, że czekają na mnie walizki.
- Muszę iść po bagaże. Chodź do pokoju i odpocznij – chwyciłem dłoń dziewczyny i zaprowadziłem do pokoju. Usiadła w fotelu i zaczęła ponownie gładzić swój brzuch.
- Zaraz wracam – cmoknąłem ją w czoło, na co szeroko się uśmiechnęła.
Szybko zbiegłem na dół i zerknąłem na walizki stojące w holu. Najpierw jednak skierowałem się do kuchni bo mój żołądek zaczął domagać się jedzenia.
- Jest coś dobrego? – spojrzałem na mamę, która kręciła się koło kuchenki.
- Robię obiad dla ciebie i dla Roxany – uśmiechnęła się, a ja usiadłem przy stole.
- Oh – wydobyło się z moich ust, kiedy zacząłem bawić się jabłkiem.
Dobrze wiedziałem, że Roxana od dwóch tygodni jest na specjalnej diecie. Do tego co jakiś czas zmienia miejsce zamieszkania. Raz mieszka u swojej cioci, a raz tutaj.
Jej stan pogorszył się dwa tygodnie temu. Przez trzy dni leżała w szpitalu i byłaby tam do końca ciąży, gdyby nie jej uraz do tego miejsca. Chciałem tutaj wrócić i być przy niej, jednak sama mowa o powrocie strasznie ją denerwowała bo dobrze wiedziała, że zawiódłbym fanów. W takich chwilach mam zamiar wszystko rzucić i wrócić do Roxany, a potem nie wracać.
- Proszę – mama podała mi tackę z dwoma półmiskami – smacznego – uśmiechnęła się, kiedy odchodziłem od stołu.
- Dziękujemy – odpowiedziałem i uważając na gorącą ciecz, poszedłem wolno na górę. Wszedłem do pokoju i postawiłem tacę na stoliku.
- Obiad – powiedziałem zadowolony, na co Roxana wstała i usiadła na fotelu obok stolika.
- Znowu ta cholerna papka – mruknęła na widok zielonej cieczy.
- Jest takie złe? – zaśmiałem się widząc oburzoną dziewczynę.
- Jest jeszcze gorsze – zaczęła mnie przedrzeźniać, na co ja wzruszyłem ramionami.
- Wytrzymasz – nachyliłem się i cmoknąłem ją w usta, na co brunetka delikatnie się zaśmiała. Włożyła do buzi łyżkę z zupą krzywiąc twarz. Uśmiechnąłem się rozczulająco na widok jej reakcji.
- Kocham cię, wiesz? – powiedziałem między karmieniem siebie łyżką.
- Ja ciebie też – Roxana przestała na moment jeść i uśmiechnęła się delikatnie.
Po skończonym posiłku położyłem się razem z Roxaną na łóżku delikatnie gładząc jej brzuch.
- To już za cztery trzy i pół miesiąca – wyszeptała.
- Co? – nie mogłem skojarzyć. Zaskoczyła mnie.
- Poród – sprostowała. Splotła nasze dłonie i na jej brzuchu. Westchnąłem cicho i poruszyłem się niespokojnie. – Obiecaj że się nią zaopiekujesz – wyszeptała. Zmrużyłem oczy. Czułem jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Teraz w głowie zaszumiały mi słowa doktora szanse na jej przeżycie są niewielkie.
Nie chciałem poruszać tego tematu. Nie chciałem rozmawiać o jej śmierci.
- Nią? Znasz płeć dziecka? To będzie dziewczynka? – powiedziałem drżącym głosem.
- Tak – powiedziała niemal niesłyszalnie, kiedy odwróciła się do mnie. W jej oczach tańczyły iskierki szczęścia, a ten widok przyprawiał mnie o nieokiełznaną radość.
- Czyli będzie nazywać się Annabel? – powiedziałem uśmiechając się delikatnie.
- Jeżeli się zgadzasz – wolno się podniosła i oparła o poręcz łóżka.
- Zgadzam się – zbliżyłem się do niej i chwyciłem jej dłonie. Pocałowałem każdą z nich, delikatnie gładząc je kciukami.
- Cieszę się – wyszeptała.
- Może przygotujemy pokój? Bo jak widzę sypialnią zajęłaś się sama – ogarnąłem wzrokiem jasnobeżowy pokój z granatowymi dodatkami.
- Chyba się nie gniewasz – zaśmiała się.
- Jest idealny – położyłem dłonie na brzuchu Roxany i delikatnie gładziłem go dłońmi. – Annabel też się na pewno podoba – delikatnie pocałowałem brzuch. Usłyszałem delikatny śmiech Roxany, więc spojrzałem się na nią zdezorientowany.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jestem teraz szczęśliwa – objęła dłońmi moją twarz, a następnie dłonie zsunęła na szyję.

- Jestem szczęśliwy, kiedy ty jesteś – pochyliłem się i kolejny raz tego dnia, pocałowałem ją. Tym razem pocałowałem ją inaczej. Całowałem ją tak, aby każdy jej następny pocałunek był wyjątkowy. Wiedziałem co teraz chcę zrobić. Przyjmując najczarniejszy scenariusz, jej następne czternaście tygodni życia, będą najszczęśliwszymi tygodniami w jej życiu.
____________________________________

rozdział pisany najdłużej ze wszystkich. jednak raczej osiągnęłam to co chciał osiągnąć.
teraz chcę was poinformować, że stara lista informowanych zostaje usunięta. jeżeli chcecie być informowani, piszcie swoje nicki z twittera pod informowanymi, albo tutaj. robię to bo do cholery jasnej ile można? informuję Was rzetelnie i nikogo nie omijam. piszę rozdziały po trzy dni, a wy nawet nie odwdzięczycie się głupią opinią na temat rozdziału. dobra. jeżeli statystyki będą tak dalej wyglądać to moja chęć do prowadzenia bloga zakończy się na porodzie i to będzie koniec Roxany i Justina.
pozdrawiam, smilelivesinme