sobota, 21 września 2013

56.


56.

- Moja głowa – jęknąłem otwierając oczy. Wieczór kawalerski zdecydowanie był szalony.
Rozejrzałem się dookoła i swój wzrok zatrzymałem na Roxanie, która siedziała przy biurku i coś pisała.
- Dzień dobry – odwróciła się w moją stronę, próbując powstrzymać śmiech.
- Ciii… - przyłożyłem palec do ust, dając jej znak, aby mówiła ciszej.
- Wodę masz na stoliku – wskazała głową, na szklankę stojącą na szafce nocnej. Obok niej leżała też aspiryna. Wziąłem dwie tabletki i popiłem je całą zawartością szklanki.
- Przypomnij mi następnym razem, żebym nie szedł na żadną imprezę z Dudu, okej? – jęknąłem. Dziewczyna podeszła do mnie i usiadła na brzegu łóżka. Gładziła mnie po głowie, tak jak matka gładzi dziecko kiedy ono jest chore.
- Okej – uśmiechnęła się. – Idź weź zimny prysznic, to ci pomoże – pocałowała mnie delikatnie w usta gdy usiadłem. Westchnąłem, kiedy spojrzała znacząco na drzwi łazienki.
Półprzytomny wszedłem pod prysznic zimnej wody. Kiedy uznałem, że to już koniec prysznica, uświadomiłem sobie iż jutro biorę ślub.
- Cholera – przejechałem dłonią po twarzy. Jednak zaraz potem uśmiechnąłem się, uświadamiając sobie z kim biorę ślub.
Roxana była dla mnie aniołem. Kimś zesłanym z nieba, kto może cię ochronić od wszystkiego. Jednak była niezwykle kruchym aniołem, którego trzeba chronić. Kiedy ona stała się moim aniołem, ja równocześnie stałem się jej strażnikiem od niebezpieczeństw. Ona spełniała swoje zadanie, ja często zawodziłem.
- Justin żyjesz tam jeszcze? – głos Roxany wyrwał mnie z zamyśleń. Uświadomiłem sobie, że w tym czasie zdążyłem się ubrać.
Wyszedłem z łazienki i uśmiechnąłem się szeroko.
- Dzień dobry – przytuliłem do siebie dziewczynę i pocałowałem w usta.
- Prysznic pomógł? – mruknęła przez pocałunek.
- Bardzo – uśmiechnąłem się. Oddaliła ode mnie swoją twarz i przyjrzała mi się.
- Będziesz coś jadł? Bo musimy jechać z Jessicą na plażę zobaczyć jak to wszystko będzie ostatecznie wyglądać.
Ściągnąłem brwi i kiwnąłem posłusznie głową.
- Za ile jedziemy?
- Za około godzinę wyjedziemy. Jutro rano musimy jechać do hotelu i tam będziemy się przygotowywać i zobaczymy się punkt druga pod ołtarzem – pogładziłem jej zaróżowione policzki.
- Od jutra będziesz tylko i wyłącznie moja – pocałowałem ją w czoło, na co zachichotała. Wtuliła się we mnie i oparła głowę na ramieniu.
- Ta w białej sukience to będę ja – mruknęła mi w ramię.
- Chyba cię rozpoznam – ponownie cmoknąłem ją w czoło i złapałem za dłonie. – Idziemy na dół? – spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Chodźmy – uśmiechnęła się delikatnie i wolnym krokiem ruszyliśmy na dół.
W kuchni nikogo nie było, jedynie karteczka że Pattie i Kristen pojechały czegoś dopilnować. Zjedliśmy z Roxaną śniadanie i poszliśmy do auta.
- Masz wszystko? – dziewczyna ściągnęła brwi i spojrzała na mnie znad dachu auta.
- Tak – kiwnąłem głową, sprawdzając czy mam w kieszeni dokumenty. – Jedziemy? – nie odpowiedziała tylko ostrożnie wsiadła do auta. Wyjechałem spod domu, ostrożniej niż zwykle rozglądając się po ulicy.
- Boisz się? – usłyszałem jej zgłuszony głos.
- Czego? – zerknąłem na nią bokiem.
- Jutra – wzruszyła ramionami i odwróciła głowę w bok przyglądając się widokom za oknem.
- A mam się bać? – zaśmiałem się i odnalazłem jej dłoń, którą chwyciłem.
- Nie wiem – spojrzała na mnie i ścieśniła uścisk. – Ale ja się cieszę – uśmiechnęła się łagodnie.
- Ja też – przyłożyłem jej dłoń do ust i czule pocałowałem na co zachichotała. – Kocham cię jak wariat, wiesz? – westchnąłem.
- Ja ciebie równie mocno – nachyliła się i pocałowała mnie w policzek.
Do końca drogi żadne z nas się nie odzywało. Kiedy podjechaliśmy pod hotel, w którym miał się odbyć ślub, nie wiadomo z jakich powodów zacząłem się denerwować.
Przełknąłem ślinę i razem z Roxaną, weszliśmy w otoczeniu fotoreporterów do budynku.
- Cześć! – Jessica uściskała entuzjastycznie najpierw mnie, a potem Roxanę. Potem gdzieś pobiegła krzycząc do jakiegoś faceta.
- Współczuję im – zaśmiałem się.
- Ja też – brunetka zawtórowała mi i zaczęła kogoś szukać wzrokiem.
- Kogo szukasz? – obejrzałem się dookoła szukając kogoś szczególnego.
- Dudu, pewnie Jessica go maltretuje – mruknęła. Po kilku sekundach odnaleźliśmy go niosącego ogromny wazon.
- Cześć – uśmiechnął się, kiedy odstawił wazon na miejsce. – Nie ma tutaj Jessicy? – rozejrzał się dookoła.
- Nie, poszła gdzieś – wzruszyłem ramionami.
- Niech ta szopka już się skończy – jęknął opuszczając bezradnie ramiona. – Jutro tak się nachlam, żeby o tym wszystkim zapomnieć – spojrzał na Roxanę, która zmrużyła oczy.
- Ale musisz mnie odprowadzić po prostej do ołtarza, a potem to rób co chcesz – wszyscy się zaśmialiśmy, kiedy Jessica podeszła do nas.
- Dudu czekam na wazon – powiedziała do niego oskarżycielskim tonem. Oboje z Roxaną powstrzymywaliśmy śmiech.
- Już idę – jęknął i ponownie wziął wazon. Po kilku sekundach zniknął za drzwiami, które prowadziły do pomieszczenia gdzie miała się odbyć ceremonia.
- Idźcie, a ja już tylko dopracuję szczegóły – uśmiechnęła się i znowu odeszła.
- Idziemy? – włożyłem jedną dłoń do kieszeni, a drugą splotłem nasze palce.
- Chodźmy zobaczyć – ruszyła pierwsza. Poszedłem za nią, a po chwili wyrównałem kroku.
Popchnąłem drzwi i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Ślicznie – szepnęła Roxana i położyła głowę na moim ramieniu.
Jessica jednak przeszła samą siebie. Biały wystrój dawał niesamowite wrażenie. Biały dywan, krzesła, ołtarz i szaty tworzyły piękną całość.
- Jutro dojdą świeże kwiaty i wszystko będzie lepiej wyglądać – Jessica znowu pojawiła się obok nas ze swoją paplaniną. Jednak chyba ani ja, ani Roxana nie zwracaliśmy na nią uwagi. Chłonęliśmy elegancki i skromny wystrój pomieszczenia.
- Ślicznie – brunetka, odpowiedziała na coś swojej przyjaciółce i delikatnie ją przytuliła.
- A tobie Justin? – domyśliłem się, że pytała się nas czy wystrój przypadł nam do gustu.
- Jest lepiej niż myślałem – uśmiechnąłem się i rozejrzałem po pomieszczeniu. – Chyba musimy już jechać – objąłem delikatnie Roxanę.
- Sukienka już jest w pokoju? – brunetka spojrzała na Jessicę.
- Tak, wszystko już jest gotowe. Idźcie się wyspać do domu, bo jutro o piątej robię wam pobudkę – pogroziła nam palcem na co prychnąłem lekceważąco, a Roxana się zaśmiała.
- Ty go chyba nigdy nie budziłaś – przewróciła oczami.
- Nie wierzysz we mnie? – blondynka założyła dłonie na piersi.
- Wierzę – pokazała przyjaciółce zaciśnięte kciuki, kiedy wychodziliśmy z pomieszczenia. Następnie pomachała jej, a ja kiwnąłem głową na pożegnanie.
Reszta dnia minęła niczym pół sekundy. Mimo, że cały dzień leżałem z Roxaną w łóżku to miałem wrażenie, że to nie ja jutro się żenię tylko jakiś mój przyjaciel.
- Cześć stary! – Christian stanął w progu mojego domu. Zaśmiałem się na jego widok i przytuliłem po bratersku. – No to jutro się żenisz nie? – szturchnął mnie w ramię.
- Na to wygląda – rozłożyłem ręce. – A gdzie masz partnerkę – zacząłem go przekomarzać.
- Pojawi się jutro – zaśmiał się szeroko. – Gdzie masz Roxanę? Już ci uciekła? – uniósł do góry brwi.
- Jest na górze – wskazałem dłonią na schody.

- A więc, idę przywitać przyszłą panią Bieber.
______________________________

Jedno słowo. Beznadzieja.

sobota, 7 września 2013

55.

- Kolejne potwierdzenia przybycia na ślub – usłyszałem radosny głos Roxany. Usiadłem obok niej na łóżku i spojrzałem w ekran laptopa.
- Podaj dłoń – wyciągnąłem do niej swoją. Zaśmiała się i podała mi dłoń. Ze stolika wziąłem komórkę i zrobiłem zdjęcie naszych dłoni.
- Po co ci to zdjęcie? – zerknęła na wyświetlacz.
- Dodam na instagrama – wzruszyłem ramionami.
Beliebers wiedzieli o wszystkim. Nagrałem filmik i dodałem na konto „kidrauhl”. Byli w szoku, jednak zupełnie im się nie dziwię. Część była zła, a druga szczęśliwa. Liczyłem się z tym że wszystkich raniłem, dlatego starałem się dokumentować dla nich każdy szczegół mojego życia.
Załadowałem zdjęcie na instagrama i dodałem podpis: Tydzień #wielkidzień #podekscytowany.
W natychmiastowym tempie pojawiły się komentarze. Było kilka negatywnych, jednak większość pisała, że też nie może się doczekać tego dnia i cieszy się razem ze mną.
- Kolejne – brunetka niemal zapiszczała z podekscytowania. – Jeszcze tylko jedna para i to już wszyscy – zamknęła laptopa i przykryła się kocem. – Dodałeś zdjęcie? – delikatnie nachyliła się do przodu. Przysunąłem się do niej tak aby mogła oprzeć głowę o moje ramię.
- Tak – pokazałem jej komórkę.
- Podekscytowany? – zachichotała. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- A miałem napisać że mam ochotę umrzeć ze strachu? – pocałowałem czubek jej głowy. Mruknęła coś niezrozumiale przez śmiech i przeglądała komentarze pod zdjęciem.
Oparłem głowę i myślałem jak to będzie. Roxana z dnia na dzień jest coraz słabsza. Za dwa tygodnie ma się odbyć cesarskie cięcie, jeżeli po drodze nie będzie żadnych komplikacji. W tej chwili na mojej głowie jest zbyt dużo.
Sam nie wiem co się ze mną dzieje. Zaczynam myśleć, że to dziecko jest większym problemem niż błogosławieństwem. Przez całe zamieszanie z ciążą straciłem kontakt z Chrisem z który był moim najlepszym przyjacielem. Sam nie wiem jak to się stało. Słyszałem że wrócił do Atlanty i tam teraz mieszka.
- Roxana czy moglibyśmy zaprosić Chrisa na nasz ślub? – mruknąłem. Dziewczyna uniosła się i zmrużyła oczy przez moment.
- Nie zaprosiłeś go? – spojrzała na mnie zdziwiona.
- Zapomniałem – zmieszałem się. Brunetka zaśmiała się i chwyciła moją dłoń.
- Idź do niego zadzwonić – poklepała mnie po dłoni. Ucałowałem ją w usta i wyszedłem na szklaną werandę przy naszej sypialni.
Drewniana podłoga zapiszczała pod moim ciężarem. Wziąłem głęboki oddech i odszukałem numeru przyjaciela w kontaktach. Niepewnie nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odetchnąłem z ulgą, kiedy usłyszałem sygnał.
- Justin? – niski głos odezwał się w słuchawce. Uśmiechnąłem się przypominając sobie jak brzmiał, kiedy ostatni raz go słyszałem.
- Cześć, co u ciebie słychać? – nie wiedziałem czy jest to odpowiednie pytanie. Ale chyba nie było.
- Jestem zdziwiony, że dzwonisz. Długo się nie odzywaliśmy i sporo się zmieniło – westchnąłem i uniosłem głowę do góry, spoglądając na pnące się rośliny.
- Tak, wiem. Przepraszam, że nie dzwoniłem. Trochę mi głupio – mruknąłem. Usłyszałem jego stłumiony śmiech.
- Miałeś ważniejsze zajęcia – powiedział, a ja mogłem się założyć że uśmiecha się teraz swoim typowym „wyrozumiałym” wyrazem.
- Ale to mnie jednak nie usprawiedliwia – mruknąłem. Schowałem dłoń do kieszeni i bawiłem się drobnymi, które w niej były.
- Ale zadzwoniłeś i to się liczy – usłyszałem jego śmiech. Sam się zaśmiałem.
- Dzwonię w pewnej sprawie – spojrzałem na czubki moich butów. – Chciałbym zaprosić cię na mój i Roxany ślub za tydzień, jeżeli chcesz możesz z kimś przyjść – mimowolnie uśmiechnąłem się do słuchawki, przypominając sobie nieśmiałość Chrisa.
- Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będziesz brał ślub z Roxaną Dunks to chyba odesłałbym go do dobrego psychiatry – zaśmiał się. – Jasne że przyjdę – powiedział po chwili ciszy.
- Sam? – zacząłem go przedrzeźniać.
- Jeżeli Eva się zgodzi to niestety nie – odpowiedział mi cwaniackim tonem.
- Czyli nie odpoczywałeś.
- A miałem? – zaśmiał się. Spojrzałem na Roxanę przez szklane drzwi, która siedziała zniecierpliwiona na łóżku.
- Muszę wracać do Roxany. Przyjedź w sobotę przed ślubem, przenocujemy was – dałem nacisk na ostatnie słowo.
- Okej, na razie – odpowiedział.
- Do zobaczenia – rozłączyłem się. Wsunąłem telefon do kieszeni dresowych spodni i wróciłem do pokoju.
- I co? – nie zdążyłem zamknąć drzwi, a już ciekawski głos Roxany dobiegł moich uszu.
- Przyjeżdża – uśmiechnąłem się szeroko i zająłem moją poprzednią pozycję.
- Sam?
- Może przyjedzie z jakąś Evą – wzruszyłem ramionami.
- Co mówił? – zaśmiałem się.
- Nic specjalnego – gładziłem jej dłoń, bawiąc się naszymi palcami.
- No powiedz! – zaśmiała się i wbiła mi łokieć w brzuch.
- Nie bij mnie – zgiąłem się w pół udając konającego. Nachyliła się nade mną i pocałowała w policzek.
- Przepraszam – mruknęła skruszona. Tym razem pocałowała mnie w nos, a ja wolno podniosłem się wydając z siebie jęki.
- Umieram – wydusiłem z siebie – uderzyłaś mnie w mój czuły punkt – powstrzymując śmiech, opadłem na łóżko i zamknąłem oczy zagryzając usta.
- Przepraszam, Justin, nie żartuj sobie – usłyszałem jej głos bliski płaczu. Otworzyłem oczy i zacząłem się śmiać. Spojrzała na mnie groźnie i odwróciła się do mnie plecami.
- Chciałem sobie po prostu zażartować – objąłem ją ramionami i pocałowałem w policzek.
- To nie było śmieszne – burknęła. Trąciłem nosem jej szyję i złożyłem w tym miejscu pocałunek.
- Przepraszam kochanie. Już więcej tak nie będę robić – zaśmiałem się, a Roxana obróciła się do mnie przodem.
- Na serio mnie przestraszyłeś – jęknęła.
- A ty na serio myślałaś, że mam jakiś „słaby punkt”? – przewróciłem oczami.
- A nie masz? – uniosła brwi i uśmiechnęła się nonszalancko.
- Nie mam – pokręciłem przecząco głową.
- Jestem pewna że masz.
- Udowodnij – rzuciłem jej wyzwanie, a ona zbliżyła się do mnie i zaczęła delikatnie muskać moje usta. Chciałem pogłębić pocałunek, ale ona zdecydowanie na to nie pozwalała. Co chwila odsuwała usta. Jęknąłem na jej zachowanie.
- Przestań – mruknąłem.
- Przyznaj że masz słaby punkt – wsadziła mi palec w klatkę piersiową.
- Okej, ty jesteś moim słabym punktem – uśmiechnąłem się, a wtedy ona położyła dłonie na mojej szyi i pozwoliła się pocałować. Delikatnie przejechałem językiem po jej dolnej wardze, „prosząc” o wstęp do środka.
Wolno rozchyliła usta, a ja wsunąłem tam język. Błądziłem po jej podniebieniu i szukałem jej języka aby w końcu mogły one stoczyć walkę o dominację. Po kilku minutach odsunęliśmy się od siebie, a jej głowa wtuliła się w moją szyję.
- Jesteś zdecydowanie moim słabym punktem – zaśmiałem się delikatnie.
- A ty moim – mruknęła. – Raczej wy – poprawiła się, a ja nerwowo odchrząknąłem. Nie wiadomo z jakich powodów ostatnio bardzo często nerwowo reagowałem na każdą wzmiankę o dziecku.
Przez dłuższy moment nie odżywaliśmy się do siebie, aż moją uwagę przykuł zegar wiszący na ścianie. Było już po dziesiątej wieczorem, a jutro rano jedziemy na wizytę kontrolną.
- Chyba pora szykować się spać – delikatnie pociągnąłem Roxanę za ramiona i spojrzałem w jej zaspane oczy.
- Jutro rano wezmę prysznic – jęknęła.
- Wstaniesz o szóstej? – uniosłem brwi do góry.
- Yhym – półprzytomnie pokiwała głową, a ja wziąłem jej dresy z fotela.

- Przebierzemy cię – zaśmiałem się na półświadome ruchy dziewczyny, która położyła się na łóżku. – Wstawaj – pociągnąłem ją za dłonie. Pomogłem zmienić jej koszulkę, a potem spodnie. Następnie ułożyłem ją w łóżku i przykryłem kołdrą. Zanim się zorientowałem smacznie spała, a ja poszedłem wziąć prysznic, który zrelaksował mnie po całym dniu.
_________________________________

Taki krótki i słodki.
Postaram się jakoś uporządkować mój grafik w tym tygodniu i długość rozdziałów wróci do normy.
Mimo, że mnie zawodzicie i nie komentujecie to was kocham. Chociaż coraz częściej się zastanawiam czy jest sens ciągnąć bloga jak najdłużej.
pozdrawiam, believux.

poniedziałek, 2 września 2013

54.

- Nareszcie w domu – Roxana uśmiechnęła się i objęła czule dłońmi swój okrągły brzuch. Postawiłem jej małą walizkę z rzeczami przy schodach i wziąłem jej cienki sweterek.
- No ile można na was czekać? – Pattie wyszła ze salonu i przytuliła delikatnie Roxanę. – Kristen dostawała już białej gorączki – wskazała na ciocię Roxany, która zaśmiała się cicho.
- Przesadzacie – mruknąłem rozbawiony.
- Martwiłyśmy się – poprowadziły Roxanę do salonu, a ja w tym czasie zaniosłem jej walizkę do sypialni. Szybko zszedłem na dół i usiadłem na kanapie obok brunetki.
- I dlatego nie chcieli nas wypuścić – usłyszałem koniec historii o tym jak najpierw jedna pielęgniarka nie chciała nam wydać wypisu, potem ochrona nie mogła poradzić sobie z paparazzie, aż w końcu zawrócono Roxanę na ostatnie badanie. Wszystko trwało ponad trzy godziny co mnie samego zdenerwowało.
- A gdzie Dudu i Jessica? – rozejrzałem się po pokoju, nie widząc ich w pobliżu.
- Kazali was przeprosić, że się z wami nie przywitali, ale musieli już pojechać do hotelu i wrócą dopiero jutro wieczorem – spojrzałem się na Pattie, która mi wszystko wytłumaczyła i dopiero po dłużej chwili uświadomiłem sobie, że dzisiaj jest przecież sylwester.
- A wy kiedy jedziecie na ten bankiet? – przyjrzałem się kobietom i dopiero teraz zauważyłem, że są ubrane w długie suknie, mają odświętne fryzury i makijaże.
- Właściwie to powinnyśmy już wyjeżdżać – ciocia Roxany odpowiedziała dziewczynie i razem z Pattie wstały.
- Może was podwieźć albo coś – wstałem razem z nimi i szedłem aż do drzwi wyjściowych.
- Nie trzeba – Pattie pocałowała mnie w policzek i pogładziła po plecach. Kristen mnie przytuliła, a po chwili wyszły na podjazd.
- Bądźcie grzeczne – zaśmiałem się, kiedy wsiadały do auta.
- Postaramy się – mama pomachała mi, a ja stałem w drzwiach dopóki nie wyjechały na ulicę. Wróciłem do salonu i usiadłem obok Roxany.
- Zapomniałem, przepraszam – wtuliłem głowę w jej szyję i złożyłem tam delikatny pocałunek.
- Ja też przez to całe zamieszanie straciłam poczucie czasu. Będziemy siedzieć i oglądać filmy jak stare małżeństwo w podeszłym wieku – zaśmiała się i chwyciła moją dłoń.
- Może być fajnie – uśmiechnąłem się i pocałowałem czubek jej nosa, na co cicho zachichotała.
- Emocjonująco – wystawiła mi język i tuliła się we mnie. Objąłem ją opiekuńczo ramionami i pocałowałem w czubek głowy.
- Kocham cię – mruknąłem. Teraz zdałem sobie sprawę jak dawno jej tego nie mówiłem.
- Ja ciebie też kocham – w jej głosie było słychać radość. Sam nie wiem czemu, ale to napawało mnie dumą.

- Justin! Pomocy! – zaśmiałem się słysząc jęki Roxany ze sypialni. Miała przymiarkę sukni ślubnej, a mi Jessica jasno dała do zrozumienia, że jeżeli tam wejdę po prostu mnie zabije.
- Nie chcę umierać! – odkrzyknąłem i wszedłem do pokoju dziecka w którym Dudu skręcał kołyskę.
- Nareszcie – jęknął. Wziąłem od niego instrukcję i przyjrzałem się kolejnym obrazkom.
- Źle to robisz – wziąłem od niego śrubokręt i umieściłem śrubkę w innym otworze. – Ja to dokończę ty skręć szafkę – wskazałem głową na ostatnie pudło stojące pod ścianą.
Wczoraj pomalowaliśmy ściany. Głównymi kolorami był pomarańczowy i zielony. Na ścianie gdzie będzie stało łóżeczko, przyklejona była tapeta w tych kolorach. Reszta ścian była kremowa, a ożywiały je wcześniej przybite obrazki.
- Koniec – wyprostowałem się i spojrzałem na skręcone łóżeczko.
- Ustawmy to wszystko – Dudu podszedł i chwycił ze mną mebel. Postawiliśmy je pod ścianą i umocowaliśmy stelaż baldachimu. Następnie obok łóżeczka ustawiliśmy fotel i resztę mebli.
- Gotowe – chłopak usiadł w fotelu, a ja pod ścianą.
- Nawet fajnie – rozejrzałem się po pokoju.
- Mi też się podoba – zaśmiał się i podszedł do komody na której stały miśki. Chwycił jednego z nich i dokładnie mu się przyglądał. – Dostała go ode mnie na piętnaste urodziny – odstawił go na miejsce i wrócił do fotela.
- Jaka ona wtedy była? – bardziej mruknąłem, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Już wtedy znęcaliśmy się nad nią, jednak ona dzielnie to wszystko znosiła. Z przestrzeni czasu widzę jak silna była i jest do tej pory. To wszystko co dźwiga na swoich barkach, załamałoby już niejednego człowieka.
- Kiedy? – Dudu ściągnął brwi.
- Kiedy miała piętnaście lat – sprostowałem. Chłopak żachnął się i poprawił w fotelu.
- Była znacznie silniejsza niż rok później – zatrzymał się na moment. Jego oczy tkwiły w jednym punkcie. – Wtedy nawet nie pomyślała o samo okaleczaniu. Płakała, ale uśmiechała się. Z czasem zaczęła wszystko brać jeszcze bardziej do siebie. Kiedy zaczęła pracować, jej psychika po woli nie wytrzymywała, załamywała się i jej ucieczką od problemów została żyletka. Obiecała mi, że już nigdy więcej tego nie zrobi, aż do wtedy – dobrze wiedziałem o co mu chodzi. To ja ją sprowokowałem do samookaleczenia się.
Nerwowo strzeliłem palcami, a moje oczy samoistnie się zaszkliły.
- Właśnie wtedy przestały się uśmiechać jej oczy, dopóki ty nie pojawiłeś się w jej życiu jako przyjaciel, a nie dręczyciel. Dałeś jej uśmiech i wyprowadziłeś na prostą. Dzięki Bieber – jego kąciki ust delikatnie poszybowały w górę. Wypuściłem nadmiar powietrza z ust i kiwnąłem głową.
- Czasami się zastanawiam czy gdybym się nie pojawił w jej życiu nie byłoby dla niej lepiej – mruknąłem.
- Nie – Dudu natychmiastowo mi przerwał a ja jęknąłem.
- Ale gdyby mnie w nim nie było Roxany życie nie byłoby zagrożone. Pogodziłaby się z ciocią i wszystko wróciłoby do normy. Nie uciekałaby do pieprzonego Nowego Jorku, ale ciągle byłaby w Los Angeles. Miałaby wszystko – oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że jeszcze tak naprawdę nie dałem Roxanie niczego dobrego.
- Nie miałaby wszystkiego – spojrzałem na Dudu, który pochylił się do przodu.
- Czego by jej brakowało? – ściągnąłem oczy i zaśmiałem się ironicznie.
- Miłości – wzruszył ramionami.
- Ktoś by ją pokochał – syknąłem i podszedłem do okna.
- Ale ktoś pokochałby ją tak mocno jak ty? – usiadłem na niskim parapecie i spojrzałem na Dudu, który ciągle siedział na fotelu.
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami.
- Właśnie – strzelił z palców i zaśmiał się. – Koniec tych rozczuleń – podszedł do mnie i poklepał po plecach – chodźmy na taras wypić piwo bo chyba do jutra nie skończą tej przymiarki – zaśmiałem się i ruszyłem za Dudu. Po kilku minutach, siedzieliśmy na tarasie pijąc jabłkowe piwo.
Nie rozmawialiśmy, tylko po prostu patrzyliśmy na zachodzące słońce. Było około ósmej wieczorem i dzień wolno się kończył. Cała ta atmosfera wręcz namawiała do rozmyśleń o minionym dniu.
- Jutro jedziecie po garnitur dla Justina – Jessica stanęła przede mną z opartymi dłońmi na biodrach i świdrowała Dudu wzrokiem. Sam nie wiem skąd się tutaj wzięła.
- Jutro? – jęknąłem i uniosłem plecy z fotela.
- Tak jutro. Ślub za dwa tygodnie, a ty jeszcze nic nie masz – ściągnęła brwi i splotła ramiona.
- Dobra – jęknąłem i podniosłem się z fotela. – Roxana na górze? – wskazałem palcem na schody za mną.
- Tak, kazałam jej się położyć do łóżka i odpoczywać – uśmiechnęła się do mnie delikatnie, a ja ruszyłem na górę przez kuchnię, wyrzucając po drodze puszkę.
Wszedłem po schodach i po chwili znalazłem się w naszej sypialni. Uśmiechnąłem się na widok Roxany, która po raz kolejny przeglądała mój album.
- Kolejny raz? – położyłem się na łóżku obok niej, a ona oparła głowę o moje ramię. Zamknęła i odłożyła album na bok łóżka.
- To uzależnienie – zaśmiałem się. Spojrzałem na nadgarstek, na którym widniał prezent od niej. – Ty też ciągle patrzysz na bransoletkę – wbiła mi delikatnie palec w brzuch.
- Po prostu ją lubię i mi przypomina o tobie – przejechałem palcem po wygrawerowanym znaku wieczności.
- Ale ja leżę obok – zachichotała. Pocałowałem ją w czubek głowy i również się uśmiechnąłem.
- To takie przypomnienie, że kocham cię bardziej niż cokolwiek innego – zachrypiałem do jej ucha. Poczułem jak się uśmiecha, a po chwili spojrzała mi w oczy.
- Kocham cię, wiesz? – nachyliłem się i delikatnie ją pocałowałem.
- Ja też ciebie strasznie kocham, wiesz? – uśmiechnąłem się przez pocałunek.
- Wiem – szepnęła i oparła głowę o moją klatkę piersiową.
- Skończyliście już pokój? – uniosła się i spojrzała na mnie czujnym wzrokiem.
- Tak – pokiwałem głową i wstałem z łóżka. – Idziemy? – wyciągnąłem dłoń i ruszyliśmy do pokoju dziecka. Otworzyłem przed nią drzwi i wpuściłem pierwszą do środka.
Wolnym krokiem weszła na środek pokoju i rozejrzała się dookoła. Następnie usiadła na fotelu i uśmiechnęła się szeroko.
- Jest idealnie – oparłem się o framugę drzwi i obserwowałem jej ruchy.
- Mi też się podoba – uśmiechnąłem się.
- A mówiłeś że nie będzie fajnie – wystawiła mi język, a ja machnąłem ręką.
- Zapomnijmy – obydwoje zamilkliśmy i byliśmy w pokoju dopóki Pattie nie zawołała nas na kolację.

__________________________________________
Wyjątkowo krótki i beznadziejny. Przepraszam.
Chciałabym Wam powiedzieć, że teraz rozdziały mogą pojawiać się co dwa tygodnie maksymalnie. Z tego powodu, że jestem teraz w liceum do którego codziennie dojeżdżam 45 minut pociągiem. Wstaję po 5, a wracam do domu o 17. Muszę najpierw ogarnąć mój grafik dnia i wepchnąć gdzieś blogi.
Kolejny raz Was przepraszam. Nie pytajcie się kiedy następny rozdział bo to dodatkowo mnie demotywuje. Proszę.