poniedziałek, 17 lutego 2014

61.



- Panie Bieber, musi pan opuścić pokój – poczułem jak ktoś delikatnie szarpie mnie za ramię. Uniosłem wzrok i ujrzałem pielęgniarkę, która uśmiechnęła się. – Muszę przebadać Roxanę – tym razem odezwał się kardiolog. Półprzytomnie pokiwałem głową i opuściłem pomieszczenie.
Oparłem się o ścianę i wziąłem głęboki oddech. Jestem tutaj ponad czterdzieści godzin, a stan Roxany nie poprawia się w tak szybkim tempie jak było to przewidywane na początku. Coś wewnątrz mnie mówiło mi o ostatnich chwilach przebywania z nią, dlatego łapałem je i z uporczywością maniaka próbowałem zapamiętywać. Przerażało mnie to, że zaczynałem być coraz bardziej chłodny i opryskliwy dla całego otoczenia. Boję się, że nie wezmę mojego dziecka na ręce.
- Nie widzę poprawy – kardiolog obudził mnie z transu. Spojrzałem na niego i miałem ochotę splunąć gdzieś w bok aby pozbyć się całej żółci z gardła.
- Żadnej? – przejechałem dłonią po twarzy.
- Żadnej – lekarz odszedł kręcąc głową, a ja wróciłem do pokoju. Usiadłem obok brunetki leżącej na łóżku i pogładziłem jej dłoń, na której widniała obrączka.
- I co? – powiedziała tak cicho, że niemal dźwięk pikających maszyn ją zgłuszył.
- Jest coraz lepiej kochanie – zacisnąłem usta w uśmiech i pochyliłem się aby pocałować ją w czoło. Przytrzymałem ustna na jej skórze o wiele dłużej niż zwykle, zaciskając oczy do których cisnęły się łzy.
- Kocham cię, nie zapomnij o tym. Kocham cię najmocniej na świecie i nigdy nie przestanę. Jesteś moim aniołem, proszę pamiętaj o tym – wyszeptałem i poczułem jak łzy toczą mi się po policzkach.
- Ja ciebie też kocham Justin. Ty i dziecko jesteście na pierwszym miejscu – oddaliłem się i spojrzałem w jej oczy. Były wesołe.
Wysiliłem się na uśmiech. Ukradkiem wytarłem mokre policzki i splotłem nasze dłonie.
- Jak się czujesz?
- Trochę słabo, ale wszystko jest okej – jakby na pocieszenie mocniej splotła nasze palce.
- Śpij kochanie, będzie lepiej.
Ucieszyło mnie to, że bez żadnych sprzeciwów zamknęła oczy. Po chwili jej oddech ustabilizował się, a ja wpatrywałem się w jej spokojny wyraz twarzy.

- Justin – wyszeptała. Jakaś siła kazała mi dać krok do przodu i chwycić jej dłoń. Spojrzałem w jej zszokowane oczy z których po chwili popłynęły łzy.
- Roxana, wszystko dobrze? – usłyszałem za jej plecami męski głos. Dziewczyna zmieszała się, a ja zrozumiałem, że dotrzymała obietnicy.
- Cieszę się, że dotrzymałaś obietnicy. Jeżeli jesteś z nim szczęśliwa, odejdę i wiem że tak będzie lepiej. Byłbym samolubem, zostawiając cię przy mnie i czyniąc tym samym nieszczęśliwą. Tylko obiecaj mi, że o mnie nie zapomnisz i że zapamiętasz te wszystkie piękne chwile – wyszeptałem. Pocałowałem ją w czoło. To było pożegnanie. – Zapamiętaj tylko, że cię kocham jak nikt inny – puściłem jej dłoń i postanowiłem, że odejście w tej chwili będzie najlepsze.
-Justin obiecaj mi coś – spojrzałem na nią. Sam nie wiem czemu wkradła się we mnie nadzieja. – Nie rób nic głupiego i… - wzięła głęboki oddech. – Spróbuj znaleźć szczęście.
- Obiecuję – odpowiedziałem jej próbując zatrzymać łzy. Jak najszybciej wszedłem do windy, chcąc być już w domu.

Mogłem wtedy pozwolić jej odejść. Nie byłoby jej tutaj. Byłaby szczęśliwa i nieumierająca.
Westchnąłem i schowałem głowę w ramionach. Pozwoliłem sobie zasnąć, mimo że była to dziewiąta rano.
- Proszę opuścić pokój – ktoś mocno złapał mnie za ramię i poprowadził w kierunku drzwi. Zszokowany poddałem się, ale potem gdy zobaczyłem co dzieje się z Roxaną musiałem jak najszybciej do niej wrócić. Wtedy dwóch pielęgniarzy powstrzymywało mnie, a na ramieniu poczułem uścisk.
- Justin – obejrzałem się i spojrzałem na zapłakaną mamę. – Przed momentem przyszłam.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło.
Roxana.
Atak.
Ciąża.
Tylko nie to.
Zakryłem usta dłońmi starając powstrzymać szloch. Po chwili pielęgniarze wyjechali z Roxaną na łóżku.
- Może pan iść z nami – położna Roxany spojrzała na mnie ze współczuciem. Bez zastanowienia zacząłem biec razem z nimi. Po drodze ktoś założył na mnie fartuch i czepek. Ktoś usadził mnie za wielkim parawanem, który zasłaniał całą Roxanę od górnej części brzucha w dół.
- Przepraszam – jej głos wyrwał mnie z całego amoku w którym uczestniczyłem. Wszystko jakby zwolniło pod dźwiękiem jej głosu.
- To nie twoja wina kochanie – wyszeptałem łapiąc jej dłoń i delikatnie całując każdy knykieć.
- Justin to koniec – wyszeptała. Spojrzałem na nią oszołomionym wzrokiem. – Wiem wszystko. Okłamywałeś mnie o moim stanie zdrowia – delikatnie się uśmiechnęła.
- Roxana, to nie tak…
- Wszystko jest dobrze. Dasz radę – poczułem jak łzy zaczynają coraz szybciej spływać po moich policzkach. Zacząłem dusić się własnymi łzami.
- Przepraszam cię za wszystkie krzywdy, przepraszam za wszystko – wyszeptałem.
- To nic Justin. Kocham cię – jej twarz była pogodna. Mimo kropel potu spływających po jej skroniach i bólu, który co chwila wykrzywiał jej twarz.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochał do końca życia – wyszeptałem i delikatnie pocałowałem jej usta. Poczułem jak delikatnie układają się w uśmiech.
- Będzie dobrze Justin. Dasz radę. Jesteś silny. Wierzę w ciebie.
Spojrzała mi w oczy. Ich czysta zieleń przeniknęła mnie niemal do szpiku kości.
Usłyszałem jak lekarze zaczynają przekrzykiwać siebie nawzajem.
Usłyszałem płacz dziecka.
- Annabel – Roxana wyszeptała.
Spojrzała się na mnie uśmiechnięta, a z jej oka popłynęła łza.
Potem był tylko pisk maszyn.
Ktoś odepchnął mnie w róg pomieszczenia. Coś przez moment jeszcze się działo, a potem usłyszałem jedynie puste słowa.
- Czas zgonu, druga trzydzieści dwa – to koniec? Tak po prostu?
A gdzie ten deszcz i burza, która zawsze towarzyszy bohaterom wszystkich filmów w takich chwilach? Ironia losu.
- Chce pan potrzymać…
- Weźcie to ode mnie – zerwałem się na równe nogi, ściągając kolejno fartuch i czepek. Łzy toczyły się po moich policzkach, zabierając każdy oddech.
- Justin! – gdzieś po drodze usłyszałem głos mamy, która próbowała mnie zatrzymać. Wybiegłem na zewnątrz, a zaraz potem otoczyła mnie chmara osób z aparatami.
Nie wiem co się działo. Nie wiem jak wydostałem się z tego tłumu. Po prostu biegłem.
Czyli tak to jest stracić kogoś ukochanego? Takie uczucie towarzyszy człowiekowi, kiedy odchodzi ktoś kto był dla nas całym światem? Czy ta jebana pustka, która obecnie promieniuje bólem w moim sercu kiedyś zniknie?
Zmachany rozejrzałem się dookoła. Nie wiedziałem gdzie jestem. Mój telefon już od dawna wibrował w kieszeni. Wyciągnąłem go i spojrzałem na ekran. Dzwonił Scooter. Włożyłem telefon z powrotem do kieszeni i usiadłem na ziemi.
W tym momencie zaczął wiać delikatny wiatr, a ja poczułem łzy na moich policzkach. Odchyliłem głowę do tyłu i pozwoliłem swobodnie płynąć słonym kroplom.
- Nie będziesz płakał – zacisnąłem szczękę. – Nie będziesz się mazać. Odeszła. Nic jej nie wróci. Ona odeszła – warknąłem sam do siebie i stanąłem na prostych nogach. Otarłem policzki i zacząłem iść przed siebie. Może po dwóch kilometrach znalazłem się niedaleko domu. Poszedłem do niego.
Wszystko wróciło. Znowu.
- Nie rozklejaj się – warknąłem. Pokonałem schody i wszedłem do sypialni. Emocje skumulowane wcześniej, właśnie w tym momencie wybuchły. Zacząłem wszystko zrzucać z półek, tłuc, kopać, chciałem po prostu zniszczyć wszystko czego dotykała Roxana.
Podszedłem do komody i zacząłem wyrzucać z niej wszystkie jej rzeczy. Spojrzałem na zdjęcie, które stało oprawione w ramkę.
- Zostawiłaś mnie – warknąłem przez łzy. – Zostawiłaś mnie! – rzuciłem nim o ścianę, po czym usłyszałem tylko głuchy trzask rozpadającego się szkła. Upadłem na kolana i emocje zaczęły trząść moim ciałem.

Zaśmiała się i wolno wstała. Chwyciła moją dłoń, a ja poprowadziłem nas na parkiet. Delikatnie przyciągnąłem brunetkę do siebie, uważając na jej duży brzuch. Zaczęliśmy poruszać się w jednym rytmie. Roxana oparła głowę na moim ramieniu i poczułem jak delikatnie wzdycha. Uniosła wzrok  i spojrzała na mnie wesołymi oczami.
- Jestem szczęśliwa – zaśmiała się.

Wszystko na nic. Nawet obrączka na moim serdecznym palcu stała się bezużyteczna. Wraz z aktem zgonu nasze małżeństwo przeszło do historii. Nie mam nic.

- Nigdy ci nie zazdrościłam i nie będę zazdrościć. Gdyby ta sława miałaby mnie zmienić na człowieka, który nie ma za grosz uczuć to wolę żyć w nędzy i ani trochę nie przypominać ciebie. Przypomni sobie jak żebrałeś pod teatrem – uniosłem wzrok. Wściekłem się, ale nie mogłem nic powiedzieć. – Byłeś w takiej samej sytuacji jak ja teraz. Przypomni sobie jak byłeś poniżany przez rówieśników. Ja też jestem. Przypomni sobie to, jak twój ociec opuścił i ciebie, i twoja mamę. I ty masz właśnie to czego ja nie mam. Tego ci zazdroszczę. Twojej mamy. Kocha ciebie ponad wszystko, rzuciła dla ciebie karierę, żeby wychować cię na dobrego chłopaka. Pomyśl o tym jak ją kochałeś dawniej. Jak mogłeś się poniżać, żeby zarobić na wakacje które spędziłbyś razem z nią. Jestem ciekawa kiedy ostatni raz pokazałeś jej, że ją kochasz. Kiedy podziękowałeś jej za to, że rzuciła dla ciebie wszystko czego pragnęła i na pewno nadal tego pragnie – poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy. To była prawda. Wstałem i chciałem wyjść, ale ona złapała mnie za nadgarstek. Nasze spojrzenia się spotkały – Jestem ciekawa czy kiedyś jej za to odpłacisz – puściła mnie i w natychmiastowym tempie wybiegłem z tego przeklętego domu.

Ona zawsze miała rację. Potrafiła przywołać we mnie to, co zatraciłem. Tylko, że teraz straciłem nawet ją.
- Justin – usłyszałem za plecami głos mamy. Zanim zdążyłem unieść wzrok ona już oplotła ramiona wokół mnie. – Kochanie – wyszeptała w moje włosy, gładząc mnie po plecach.
- Jej już nie ma – wychrypiałem, pozwalając objąć moją twarz mamie.
- Nie zostawię cię synku samego. Jestem tutaj dla ciebie – uśmiechnęła się, a łzy spłynęły po jej policzkach. Ponownie schowałem twarz w jej ramiona i zachłysnąłem się przez nową porcję łez.
- Justin, musimy tam wrócić – spojrzałem w stronę drzwi. Stał tam Scooter, który przyglądał mi się z uwagą.
- Po co? – niemal warknąłem.
- Musisz podpisać papiery dziecka – na słowo dziecko automatycznie się wyprostowałem. To ono zabiło Roxanę. To ono spowodowało, że jestem sam.
- Nigdzie nie jadę – podniosłem się i usiadłem na łóżku.
- Justin…
- Nigdzie nie jadę! Nie chcę tego dziecka! – wykrzyczałem w twarz Pattie, która zamknęła na moment oczy. Wytarłem mokre policzki i wyszedłem na szklaną werandę, rozglądając się po okolicy.
Nic jej nie obiecałem. Nie obiecałem jej że zajmę się dzieckiem.

- To już za cztery trzy i pół miesiąca – wyszeptała.
- Co? – nie mogłem skojarzyć. Zaskoczyła mnie.
- Poród – sprostowała. Splotła nasze dłonie na jej brzuchu. Westchnąłem cicho i poruszyłem się niespokojnie. – Obiecaj że się nią zaopiekujesz – wyszeptała. Zmrużyłem oczy. Czułem jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Teraz w głowie zaszumiały mi słowa doktora „szanse na jej przeżycie są niewielkie”.
Nie chciałem poruszać tego tematu. Nie chciałem rozmawiać o jej śmierci.
- Nią? Znasz płeć dziecka? To będzie dziewczynka? – powiedziałem drżącym głosem.
- Tak – powiedziała niemal niesłyszalnie, kiedy odwróciła się do mnie. W jej oczach tańczyły iskierki szczęścia, a ten widok przyprawiał mnie o nieokiełznaną radość.

- Justin naprawdę powinieneś podpisać te papiery – spojrzałem na Pattie, która złapała moje ramię drżącą dłonią. Odrzuciłem głowę w tył zamykając oczy.
Tego jest dla mnie za dużo.
- Obiecuję ci, że dziecko nie będzie na twojej głowie – kobieta westchnęła, a ja przetarłem oczy dłonią.
- Chodźmy – warknąłem.
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Zacisnąłem szczękę, próbując przedostać się przez tłum fotoreporterów. Ich bezsensowne pytania, przyprawiły mnie niemal o kolejny napad furii, jednak mama uspokajała mnie łagodnym dotykiem na ramieniu.
- Tędy – położna Roxany czekała już w holu i pokazała nam kierunek gestem dłoni. Zaprowadziła nas do niewielkiego pomieszczenia i posadziła przy biurku.
- Tutaj są papiery dziecka. Wrócę za dwadzieścia minut – położyła przede mną kopertę, a po chwili zniknęła. Scooter odchrząknął, a mama podsunęła mi długopis.
Wyciągnąłem papiery. Zacząłem kolejno wypełniać rubryki. Przed wpisaniem imienia upewniłem się że to dziewczynka. Drżącymi dłońmi niepewnie wpisałem Annabel. Przed nazwiskiem zatrzymałem się na moment. Tym razem jak najszybciej mogłem nakreśliłem Bieber.
- Drugie imię – westchnąłem. Otarłem załzawione oczy i spojrzałem na mamę.
- Proponuję Roxana – uśmiechnęła się. Kiwnąłem głową i zapisałem jej propozycję. Podpisałem się jako prawny ojciec dziecka i w tym samym momencie weszła położna.
- Gotowe? – spojrzała się na mnie, a ja pokiwałem głową. – Dziecko jest na sali dla noworodków. Mogą państwo pójść ją zobaczyć.
- Kiedy będziemy mogli ją zabrać ze szpitala? – mama niemal przerwała kobiecie.
- Myślę że po jutrze. Dziecko jest zdrowe, więc nie będzie chyba żadnych problemów – uśmiechnęła się przed zamknięciem drzwi, a ja szczelnie opatuliłem się bluzą.
- Chcesz iść do dziecka? – Scooter oparł się przede mną o blat biurka.
- Chcę to mieć za sobą – warknąłem i stanąłem na prostych nogach. W trójkę poszliśmy w stronę windy. Po kilku minutach staliśmy za wielką szklaną szybą, przyglądając się chmarze rozbeczanych noworodków. Jakaś pielęgniarka dopiero przed sekundą nabazgrała „Annabel” na małej tablicy przyczepionej do łóżeczka.
- To ona – Pattie pogładziła mnie po przedramieniu podekscytowana. Poczułem jak coraz więcej żółci zbiera mi się w gardle.
- Niedobrze mi – wyrwałem dłoń z uścisku kobiety i pobiegłem do pobliskiej łazienki aby zwrócić niewielką zawartość mojego żołądka.
________________________________________

MAM NADZIEJĘ, ŻE PRZYNAJMNIEJ ŚMIERĆ GŁÓWNEJ BOHATERKI ZMOTYWUJE WAS DO SKOMENTOWANIA I OCENIENIA MOJEJ PRACY.
Rozdział miał być o wiele wcześniej, jednak pisałam go na zmianę płacząc. Strasznie przywiązałam się do Roxany, ale jej śmierć była zaplanowana już kilka miesięcy temu.
JEDNAK TO NIE KONIEC
Jeżeli okażecie swoją łaskę (pomijając to, że komentowanie to dla was kilka minut) to ukaże się jeszcze kilka rozdziałów. Mam zaplanowany przynajmniej jeden, ale jednak mogę użyć wyobraźni i dodać jeszcze 3/4+prolog. Wszystko zależy od was.
Mam nadzieję, że nie okażecie się tak małostkowi i nie zjedziecie mnie od góry do dołu, z tego powodu, że Roxana nie żyje, a zakończenie nie będzie takie jakie wy sobie wyobrażacie. To jest mój blog i moja wyobraźnia. Także mam nadzieję, że zaakceptujecie ten fakt z godnością.
Pozdrawiam, @believux