wtorek, 25 listopada 2014

63.

- Witamy Bahamy! – rozłożyłem ręce i uśmiechnąłem się szeroko stając na szczycie schodów samolotowych. Przymknąłem na chwilę oczy, łapiąc pierwsze promienie tutejszego słońca. – Co jest z tobą? – spojrzałem na przyjaciela, który wyminął mnie trącając przy okazji ramieniem.
- Nic – wymamrotał znad komórki. Podszedłem do niego i wyrwałem mu przedmiot z ręki. Zerknąłem jedynie na powiadomienie o dostarczonej wiadomości do mojej mamy.
- Przyjechałeś tutaj na wakacje, a nie jako pierdolony informator – warknąłem przez zęby i wyciągnąłem z telefonu kartę.
- Co ty odpierdalasz! – Ryan popchnął mnie, przez co zachwiałem się na nogach.
- Nie prowokuj. Jeżeli coś ci się nie podoba możesz wrócić – warknąłem, wbijając palec w jego klatkę piersiową. Odszedłem kilka kroków, mierząc wcześniej przyjaciela wzrokiem.
- Pierdol się Bieber – najpierw usłyszałem jego głos, a potem zobaczyłem jego posturę tuż obok mnie, zmierzającą do podstawionego auta, do którego pakowane były nasze walizki.
- Dobry wybór – zaśmiałem się i wsiadłem pierwszy do pojazdu. Zająłem miejsce tuż obok okna i czekałem aż auto ruszy. Wsłuchiwałem się w przyśpieszony oddech chłopaka, który siedział obok mnie.
- Co my tam mamy w ogóle robić? – odezwał się po kilku minutach kiedy auto ruszyło.
- Bawić się, imprezować, pić, może coś więcej – zaśmiałem się pod nosem.
- I tak bez niczego zostawiłeś swoje dziecko…
- Nie mam dziecka – przerwałem mu. Usłyszałem jedynie głuche westchnięcie w odpowiedzi.
- Roxana…
- Jej już nie ma! – wyrzuciłem dłonie w górę przerywając mu kolejny raz. – Ustalmy sobie kilka zasad – spojrzałem na niego wściekły. – Nie masz najmniejszego prawa wspominać o moim prywatnym życiu, nie wypominasz mi tego, że mam dziecko. Do cholery jesteś tu po to aby mi towarzyszyć, a nie jako jakaś pierdolona przyzwoitka, więc jeżeli coś ci nie pasuje to nic nie każe ci tutaj zostać.
Nikt nie kazał mu tutaj przyjeżdżać, nikt go nie zmuszał. Zgodził się dobrowolnie, tak samo jak zgodził się na moje warunki, które przed chwilą mu powtórzyłem. Zastanawiałem się czy był takim idiotom, czy tylko takiego udawał. Chciałbym wrócić do tego co było, ale się nie da, więc ja tak samo nie mogę być taki jak wcześniej. Wtedy miałem dla kogo być inny, lepszy, teraz nie mam nikogo takiego.
- Jesteśmy na miejscu – otworzyły się przede mną drzwi. Wysiadłem z czarnego auta i spojrzałem na wysokiego mężczyznę, który przenosił walizki do domku w którym miałem spędzić najbliższe trzy tygodnie mojego życia.
- Ładnie tu – spojrzałem na wysokiego przyjaciela.
- Trzymaj się zasad – mruknąłem ruszając przed siebie. Chciałem najpierw iść do domku, jednak w pierwszym momencie poszedłem na plażę. Ściągnąłem buty i skarpetki by móc swobodnie chodzić po rozgrzanym, złotym piasku. Nim się obejrzałem stałem tuż na brzegu wody, tak że fale podmywały piach spod moich stóp.
Wsadziłem dłonie do spodni, a moją głowę owładnęły wspomnienia.

- Uspokój się – dziewczyna zaśmiała się, kiedy próbowałem zrobić jej kolejne zdjęcie, po czym zasłoniła dłonią obiektyw aparatu.
- Ostatnie zdjęcie w wodzie? – uśmiechnąłem się jak najbardziej rozczulająco mogłem, na co Roxana przewróciła oczami.
- Mogę co najwyżej zamoczyć stopy – wystawiła mi język, po czym zsunęła ze stóp swoje japonki i weszła do wody. Przez moment martwiłem się czy aby woda nie jest za zimna, jednak po chwili odrzuciłem te myśli.
- Uśmiech – przyłożyłem aparat do oka, ale nie ukazał się żaden obraz. Kiedy szukałem wady w ustawieniach, Roxana podeszła do mnie i chwyciła aparat.
- Obiektyw – wskazała na przykrywkę, którą sam przed chwilą założyłem.
- Ah – szepnąłem zakłopotany i ściągnąłem zasłonkę. Zrobiłem jej kilka zdjęć, a następnie Roxana uparła się aby uwiecznić moją podobiznę. Kiedy Kenny zrobił nasze wspólne zdjęcie, usiedliśmy na piasku przeglądając wszystkie zdjęcia po kolei.

To właśnie tego dnia, ustaliśmy imię dziecka. Szczerze mówiąc na początku imię „Annabel” nie przemawiało do mnie za bardzo. Wolałem coś o głębszym znaczeniu, chociażby „Hope”, jednak im dłużej Roxana była w ciąży, ja coraz bardziej lubiłem to imię.
- Łamiesz własne zasady Bieber – przetarłem dłonią twarz, zerkając na horyzont. Poczułem obecność Ryana. Odwróciłem głowę i spojrzałem na chłopaka, który patrzył się dokładnie w to samo miejsce co ja kilka sekund temu.
- O co ci chodzi? – mruknąłem.
- Wspominasz, przywołujesz wspomnienia – wzruszył ramionami. – Nie uciekniesz przed tym. Kochałeś Roxanę…
- Nadal ją kocham – przerwałem. Odwróciłem się i zacząłem stawiać pierwsze kroki w stronę domku, kiedy poczułem silny uścisk na przedramieniu.
- Nie uciekniesz przed  tym. Annabel to wasza córka, ona nie jest dzieckiem tylko i wyłącznie Roxany, ale tak samo i twoim. Opamiętaj się póki masz na to czas, a mała nie będzie pamiętać tego jaki oschły dla niej jesteś. Jesteś jej ojcem i nie uciekniesz od tego – błądziłem oczami po jego twarzy sam nie wiedząc czego szukając.
- Zostaw mnie – wyrwałem rękę z jego uścisku i energicznym krokiem ruszyłem do domku. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do mojego kierowcy aby wstawił się tutaj za godzinę.
- Wygląda na to, że dzisiaj będę musiał poszukać towarzystwa do zabawy – powiedziałem do siebie, kiedy schowałem telefon do kieszeni spodni.

- Proszę państwa, mamy dzisiaj specjalnego gościa! Justin Bieber! – tłum ludzi jak na komendę uniósł dłonie do góry, a ja zaśmiałem się do wrzeszczącego tłumu ludzi. DJ poklepał mnie po plecach i szeroko uśmiechnął, kiedy zacząłem schodzić z pulpitu gdzie rozstawiona była konsola. Wszedłem w środek tłumu i w przeciągu kilku sekund wokół mnie pojawił się wianuszek dziewczyn. Moją uwagę przykuła wysoka brunetka, która uśmiechała się uwodzicielsko. Podszedłem do niej i położyłem dłoń na kręgosłupie.
- Cześć – nachyliłem się do jej ucha.
- Cześć – oblizała usta i dała krok do przodu, przez co nasze ciała dzieliło kilka centymetrów.
- Może zatańczysz? – przyciągnąłem ją do siebie.
- Zależy jakim jesteś tancerzem – dziewczyna zamrugała i uśmiechnęła się dumna ze swojej riposty.
- Najlepszym. – W tym samym momencie z głośników popłynął energiczny beat, przy którym mogłem popisać się swoimi zdolnościami tanecznymi.
Ciało dziewczyny ocierało się o moje przy każdym najmniejszym ruchu. Zawiesiła ręce na mojej szyi i pozwoliła przejąć mi inicjatywę w tańcu. Zacząłem delikatnie kołysać biodrami, a następnie odwróciłem ją tak, że stała do mnie tyłem. Tyłkiem mocno naparła na moje krocze i kołysała nim na wszystkie możliwe strony.
Napalona kocica.
Pomyślałem, a na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. Chciałem urozmaicić sobie wieczór i przez cały czas zwodzić dziewczynę za nos, a na końcu pozwolić sobie co najwyżej obciągnąć.
- Napijesz się czegoś? – Musiałem przekrzykiwać muzykę, która właśnie w takich momentach staje się zdecydowanie zbyt głośna.
- Pewnie – odczytałem z ruchu jej warg. Muzyka w tym momencie całkowicie mnie ogłuszyła.
- Czego się napijesz? – spojrzałem na długie nogi dziewczyny i powędrowałem wzrokiem do krótkiej spódniczki.
- Tequilla – nachyliła się aby pokazać swój dekolt. Położyła dłoń na moim udzie, jakieś dziesięć centymetrów od krocza. Poczułem na mojej twarzy samoistny chytry uśmieszek.
- Dwa razy tequilla z plasterkiem limonki – zwróciłem się na chwilę do barmana, który z lekkim kiwnięciem głowy przyjął zamówienie.
- Co tutaj robisz? – brunetka spojrzała się na mnie dociekliwie. Wzruszyłem ramionami.
- Nie twój interes, spędzam z tobą czas, a jutro będziesz na okładkach gazet więc powinnaś być szczęśliwa – przerwałem swój monolog, kiedy baran postawił przed nami dwie tequille. Podałem zszokowanej dziewczynie kieliszek z przezroczystą cieczą i uniosłem swój delikatnie do góry. – Twoje zdrowie…
- Ann – dopowiedziała za mnie swoje imię.
- Twoje zdrowie Ann – wypiłem gorzkawą ciecz i zacząłem ssać sok z plastra limonki, aby zabić gorzki smak alkoholu w ustach.
- Jesteś tutaj sama? – rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym dudniła muzyka, a kilkadziesiąt osób ocierało się o siebie mniej lub bardziej zgrabnie do rytmu.
- Z koleżanką i jej chłopakiem, więc teoretycznie jestem sama – wzruszyła ramionami.
- To dobrze – przywołałem barmana kiwnięciem dłoni. – Jeszcze po jednym – uniosłem kieliszek do góry.
- Dlaczego? – dziewczyna zamruczała mi do ucha.
- Nie chcę mieć problemów – uniosłem kolejny raz kieliszek do góry razem z Ann.
- Twoje zdrowie Justin – tym razem to brunetka znowu wzniosła toast. Znowu poczułem na języku gorzką ciecz, której smak zabiłem sokiem z limonki. – Dlaczego miałbyś mieć problemy? – dziewczyna spytała się ocierając usta palcem, a następnie oblizując go. Przewróciłem oczami. Nie wybrałem sobie zbyt bystrej laski.
- Wyobraź sobie że masz chłopaka i zostawiasz go na imprezie, żeby zabawić się ze mną. Nie byłby zadowolony – poprawiłem się w krzesełku, a dziewczyna wstała i złapała moją dłoń.
- Chodźmy zatańczyć. Jesteś genialnym tancerzem – zamruczała mi do ucha, zaciskając jednocześnie dłoń na moim kroczu. Poruszyłem się zaskoczony tym gestem, jednak po chwili poruszałem się z nią w rytm muzyki na parkiecie. Znowu uporczywie próbowała wywołać u mnie wzwód ocierając się tyłkiem o moje krocze.
- Tak na pewno tego nie zrobisz – przyciągnąłem jej ciało do siebie.
- A jak mam zachęcić cię do pieprzenia mnie? – odwróciła się do mnie przodem, tak że czułem jej oddech na skórze.
- Przed tobą długa droga – zaśmiałem się. – Nie jesteś zbyt napalona jak na dziewczynę? – ściągnąłem brwi, próbując się nie roześmiać.
- Po prostu wiem z kim warto się pieprzyć – położyła dłoń na moim karku i sama zainicjowała pocałunek. Nie przerwałem go bo musiałem przyznać, że całowała dość przyzwoicie. – Mieszkam niedaleko, chodźmy do mnie.
Przez chwilę w mojej głowie pojawiło się tysiące myśli. Kompletnie nie wiedziałem co zrobić, dać się ponieść chwili, a potem męczyć się z dręczącym mnie sumieniem czy zostawić tą dziewczynę póki sytuacja nie zrobi się niebezpieczna.
- Chodźmy do mnie – zamruczałem jej do ucha i ścisnąłem tyłek. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i na wyświetlaczu zobaczyłem kilka powiadomień o nieodebranych połączeniach i kilka wiadomości od Ryana. Wzruszyłem ramionami i zadzwoniłem po kierowcę, który miał mnie zabrać z uliczki za klubem.

- Brawo Bieber, pierdoliłeś tą dziewczynę jak dziwkę kurwa – Ryan chodził w kółko wściekły po pokoju. Jęknąłem bo jego uniesiony ton wzmacniał ból głowy. Może nie byłoby tak źle, gdybym nie upił się w trakcie jazdy autem.
- Mogę prosić o opowieść ze szczegółami? Bo wraz z wejściem do tego domu nic nie pamiętam – zaśmiałem się. Świadomość zachowałem do końca, jednak z moją koordynacją ruchową było gorzej przez co w nocy wynikło kilka co najmniej śmiesznych sytuacji.
- Jesteś żałosny – parsknął i rzucił w moim kierunku bokserki. – Chociaż się ubierz. Nie chcę patrzeć na twoją gołą dupę.
- Ann wczoraj nie narzekała – na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech, podczas gdy starałem się założyć bieliznę pod cienką kołdrą. Swoją drogą, czy ja nie postanowiłem sobie tego żeby pozwolić jej najwyżej na zrobienie loda?
- Wiesz przynajmniej co z nią się stało? – zmarszczyłem brwi i spojrzałem na przyjaciela, przerywając na chwilę podnoszenie tyłka z łóżka. Jednak po sekundzie stwierdziłem, że mało mnie to obchodzi i z bólem głowy wstałem i ruszyłem do szafy aby wygrzebać z walizki czyste spodnie.
- Nie było jej tutaj rano więc najwyraźniej nie potrzebowała pomocy – mruknąłem.
- Przed domem stał tłum fotoreporterów, potrzebowała.
Przez chwilę zaszumiało mi w głowie. Przecież nikt nas nie widział, upewniłem się trzy razy zanim wysiadłem z auta że nikogo nie ma dookoła nas. Alkohol chyba nie upośledził moich zmysłów w takim stopniu, tym bardziej zmysły ochroniarzy, którzy mieli wszystkiego dopilnować.
- Kurwa – warknąłem i rzuciłem spodniami w ścianę.
- Udałem, że to moja dziewczyna. Zamówiłem jej taksówkę, odprowadziłem i nawet kurwa pocałowałem w usta!
Poczułem ulgę. Już słyszałem w głowie głos mamy i Scoota mających ochotę rozszarpać mnie na strzępy i prawiących kazania przez następnie dwadzieścia lat.
- Dzięki – wyciągnąłem rękę do przyjaciela i chciałem przytulić go po przyjacielsku, jednak ten dał dwa kroki do tyłu.
- Ostatni raz zamiatam po tobie śmieci Bieber. Następnym razem sam doniosę prasie, że pierdoliłeś jakąś laskę tak, że wasze jęki było słychać na Antarktydzie, a oni sami dopiszą sobie historię o tym, że byłeś z Roxaną tylko po to bo była w ciąży…
- Ty jebany skurwielu – zagotowało się we mnie. Sam nie wiedziałem kiedy moja dłoń zacisnęła się w pięść i trafiła w szczękę Ryana. Widziałem przed oczami mroczki, potem co poczułem to przeszywający ból nosa. Spojrzałem na zasapanego chłopaka, który stał lekko przygarbiony jakby gotowy do ataku. Poczułem metaliczny smak w ustach. Przyłożyłem dłoń do nosa, która po chwili cała była we krwi.
- Rozwaliłeś mi nos! Kurwa! – wrzasnąłem z całej siły. Teraz dotarł do mnie ból, który czułem chyba nawet w uszach.
Odwróciłem się i szybko poszedłem do łazienki. Namoczyłem ręcznik zimną wodą i przyłożyłem do nosa. Usiadłem na brzegu wanny i delikatnie pochyliłem się do przodu, aby krew nie pozostała w nosie. Warknąłem, ale zaraz tego pożałowałem bo ból, który przez chwilę dał mi spokój, powrócił.
Sukinsyn.
Podszedłem do wielkiego lustra i przyjrzałem się swojemu nosowi. Nie wydawał się złamany po prostu mocno obity. Nie wyglądał tak źle na tle twarzy umazanej krwią. Można powiedzieć, że wkomponował się w całość.
Delikatnie oczyściłem skórę twarzy i klatki piersiowej z krwi, a potem postanowiłem wziąć chłodny prysznic, który miał pomóc znieczulić mi kaca i ból nosa.
Po dwudziestu minutach stałem w kuchni z nisko opuszczonymi spodniami i wsypywałem do termoforu lód, który przyłożyłem do nosa. Położyłem się na kanapie i oparłem nogi o przeciwległy fotel.
- Już ci przeszło? – usłyszałem za sobą głos. Przewróciłem oczami bo Ryan był ostatnią osobą, którą chciałem widzieć w tym momencie.
- Co miałoby mi przejść? – uniosłem wzrok i skupiłem się na opuchniętym policzku chłopaka, który miał barwę ciemnej czerwieni.
- Złość – wzruszył ramionami i przyłożył do twarzy puszkę, którą trzymał w ręce. Usiadł na fotelu o który opierałem nogi, co zirytowało mnie tak, że zmieniłem pozycję do siedzącej. Przyjąłem właśnie zasadę Minimalna odległość od tego skurwiela to trzy metry.
- Nie byłem zły.
Coraz bardziej żałowałem tego, że zabrałem go ze sobą. Nie przewidziałem jego roli przyzwoitki.
- To dlatego poobijaliśmy sobie twarze – jego uśmiech natychmiast znikł z twarzy gdy mięśnie obitego policzka zaczęły pracować. – Stary nie chcę się kłócić.
- To pozwól mi się wyluzować – rzuciłem od niechcenia.
- Mam ci pozwolić chlać do oporu i bzykać inną panienkę każdej nocy? – uniósł brwi do góry.

- Może to mój sposób na zapomnienie – powiedziałem łagodnie. Spojrzałem w oczy przyjaciela i chyba zobaczył w tym momencie moją chwilę słabości. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymałem go ruchem ręki i szybkim krokiem ruszyłem do swojej części mojego tymczasowego domu.

_____________
Jestem znowu :) Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu wracam do blogowania.

Dostałam około 30 hejtów z powodu nie dodania rozdziału tydzień temu. Przepraszam, to druga klasa liceum w której nie mogę rozplanować swojego tygodnia co do sekundy.

Mam nadzieję, że osoby które tak chętnie mnie krytykują, równie chętnie skomentują rozdział.

piątek, 7 listopada 2014

Informacja + przeprosiny

Kompletnie nie wiem co pisać. Opuściłam tego bloga na ponad CZTERY!!! miesiące (sama mam ochotę się za to uderzyć w twarz).
Tak naprawdę to nie wiem dlaczego tak długo mi to zeszło. W czerwcu nie miałam czasu dodać nic nowego bo szkoła, bo poprawy itp. Potem w lipcu zaczęło dziać się coś dziwnego z moim komputerem (który ma chyba milion lat). W sierpniu próbowałam coś napisać, ale komputer całkowicie odmówił mi posłuszeństwa, pocieszam się jedynie tym, że zdążyłam wszystko zgrać na pendrive, więc nie utraciłam żadnych informacji.
Niby miałam dostęp do komputera siostry, ale jednak to nie było to samo co własny komputer. We wrześniu zaczęłam drugą klasę liceum na profilu biol-chem-fiz i wierzcie mi, że ten profil to ból, łzy i cierpienie (+100 punktów dla mojego super wymagającego nauczyciela od biologii i nauczycielki od polskiego). Cały wrzesień minął mi na "przyzwyczajaniu" się do nowego trybu i ogromu nauki.
Jakieś dwa tygodnie temu, mama zakupiła mi nowego laptopa, więc OTO JESTEM.
Przepraszam, że nie napisałam żadnej informacji, ale obiecuję W PRZECIĄGU JEDNEGO TYGODNIA POJAWI SIĘ NOWY ROZDZIAŁ. OBIECUJĘ.

POWTARZAM ŻE W CIĄGU TYGODNIA POJAWI SIĘ NOWY ROZDZIAŁ

Bardzo Was przepraszam i mam nadzieję, że ktoś to będzie dalej czytać.

P.S. Jeżeli możecie to dajcie znać w komentarzach, albo na tt @believux 

sobota, 12 kwietnia 2014

62.



ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ PRZECZYTAJ TO

Mamy kolejny rozdział. Był pisany przez ponad 3 tygodnie. Codziennie coś w nim poprawiałam i zmieniałam, bywało tak że kasowałam połowę i pisałam od nowa. Jednak chyba nie wyszedł najgorszy.
Dziękuję za 23 komentarze, mam nadzieję że nie okażecie się teraz mniejszą aktywnością.
Pojawiło się wiele różnych głosów. Niektórzy z was pisali, że nie dotrwali do końca rozdziału bo śmierć Roxany to dla nich za dużo. No cóż, chyba Was przepraszam chociaż sama nie wiem dlaczego czuję się winna. Jednak tak było postanowione.
Od razu zaznaczam, że kolejny rozdział pojawi się szybciej niż ten i być może już w niedzielę.
Miłego czytania i (mam nadzieję) komentowania.

________________

Śmierć.
Płacz.
Kocham cię.
Pustka.
Ból.
Nie odchodź.
Zapomnienie.
Samotność.
Zostań.

Już sam nie byłem pewien czy to wszystko co mnie otacza to prawdziwy świat czy tylko moja wyimaginowana historia, która przydarzyła się we śnie. Wszystko przychodziło i znikało. Traciłem świadomość na kilka minut, godzin. Byłem w szpitalu, potem obudziłem się w łóżku. Następnie moja świadomość znowu zniknęła na najdłuższy okres czasu bo ocknąłem się dopiero przy trumnie Roxany, kiedy ściskałem jej dłoń tuż przez zamknięciem pokrywy.
Nie miałem siły płakać, nie miałem nawet siły oddychać.
Stałem przy oknie, znowu nie wiedziałem która jest godzina. Spojrzałem na zegarek na moim nadgarstku. Wskazywał dziesiątą dwadzieścia i z natężenia światła na zewnątrz wywnioskowałem że była to godzina dzienna. Włożyłem dłonie do kieszeni czarnych spodni i dalej patrzyłem się na oszkloną werandę.
- Justin, musimy już jechać – najpierw wziąłem oddech, a dopiero potem odwróciłem się do kobiety która wystawiła głowę zza drzwi.
- Gdzie? – odchrząknąłem.
- Po Annabel – pochyliła delikatnie głowę. Zacisnąłem szczękę i wróciłem do dalszego obserwowania werandy.
- Zaraz schodzę – powiedziałem ostrzej niż powinienem. Usłyszałem delikatne zamykanie drzwi. Przetarłem twarz dłonią i poczułem mokre stróżki.
Płakałem.
Moja świadomość coraz bardziej zaczynała płatać mi figle. Ocknąłem się dopiero przy podpisywaniu dokumentów.
- Chodźmy – mama niosła dziecko szczelnie opatulone w kocyk i ułożone w nosidełku. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wziąć od niej nosidełka, ale zaraz potem uświadomiłem sobie że to ja stworzyłem to dziecko, które spowodowało śmierć Roxany.
- Justin – kobieta spojrzała się na mnie z rozpaczą, kiedy wsiedliśmy do auta.
- Po prostu jej pilnuj – rzuciłem odpalając auto. W połowie drogi do domu dziecko zaczęło płakać, a moja rana pulsować jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Ucisz ją do cholery! – wrzasnąłem i uderzyłem dłońmi o kierownicę. Mama tym razem nic nie powiedziała, zobaczyłem tylko jej świdrujący mnie wzrok we wstecznym lusterku.
Kiedy tylko zaparkowaliśmy pod domem, wyskoczyłem z auta i ruszyłem do sypialni. Zwinąłem się na łóżku i skupiłem na tym aby ponownie nie stracić świadomości. To było moim przesłaniem na najbliższy czas, aby ponownie zacząć odbierać świat przez całą dobę.
- Co się dzieje? – mama bez żadnego ostrzeżenia wpadła do pokoju.
- Nic – przewróciłem oczami. Kobieta usiadła na łóżku i pogładziła mnie po nodze. Miałem ochotę wstać i wypchnąć ją z pokoju, ale mimo jak bardzo bym tego chciał nie miałem ochoty ani siły podnieść nawet dłoni do góry.
- Nie bez powodu krzyczałeś w aucie – warknąłem klnąc pod nosem.
- To nie ważne – zebrałem w sobie wszystkie siły i usiadłem opierając plecy o tyłek łóżka.
- Justin, Annabel to dziecko twoje i Roxany…
- Do cholery to dziecko ją zabiło! – wrzasnąłem na całe gardło i wyrzuciłem dłonie do góry. Spojrzałem na zaskoczoną kobietę, która pokręciła z niedowierzeniem głową.
- Co ty mówisz? – zaczęła szybko mrugać biorąc co jakiś czas krótki oddech.
- Nienawidzę tego dziecka równie mocno jak siebie samego. Obydwoje jesteśmy równie winni śmierci Roxany – syknąłem. Mama chciała jeszcze coś powiedzieć, ale spojrzałem na nią zimnym wzrokiem.
- Nie wiesz co mówisz – powiedziała zamykając za sobą drzwi.

- Kolacja – gosposia, którą zatrudniłem dwa dni temu, weszła do mojego prywatnego studia. Scooter dał jej do podpisania papiery o dochowywaniu tajemnic i innych bzdur, więc nie bałem się o to, że wypapla coś do szmatławców.
- Zaraz idę – odwróciłem się przodem do kobiety. Była koło pięćdziesiątki, miała szczery i pogodny wyraz twarzy, jednak dzisiaj było widać że jest zmęczona. Nie dziwię jej się, praktycznie cały dzisiejszy dzień zajmowała się dzieckiem bo Pattie musiała pojechać ze Scooterem załatwić jakieś sprawy. – Możesz już iść do domu – podszedłem do kobiety, wyciągając z portfela na stole studolarówkę. Wcisnąłem jej banknot w dłoń i wykrzywiłem usta w coś na wyraz uśmiechu.
Whitney, bo tak miała na imię, dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie chcę opiekować się dzieckiem. Coś odciągało mnie od niego, było w moim domu od jakiś trzydziestu godzin, a jego obecność przytłaczała mnie tak, że zamknąłem się w moim studiu nagraniowym.
- Dobranoc – kobieta pożegnała się ze mną, skręcając w stronę wyjścia dla ochrony. Zamknąłem na chwilę oczy, przygotowując się na spotkanie z dzieckiem.
- Gdzie kolacja? – mruknąłem zerkając na Pattie, która karmiła dziecko butelką.
- Obok lodówki – odpowiedziała krótko. Jak najszybciej przemierzyłem kuchnię i nałożyłem dla siebie dużą porcję spaghetti. Wziąłem jedynie widelec i poszedłem z talerzem do salonu.
- Nie zjesz przy stole? – usłyszałem zrezygnowany głos mamy.
- Nie mam ochoty – rzuciłem, a chwilę potem siedziałem na kanapie przed telewizorem, próbując zająć swoje myśli czymś innym niż cmokanie smoczka, od którego nie mogłem odwrócić swojej uwagi bo odbijało się echem w mojej głowie.
To nie jest tak, że oddalam się od całkowitej odpowiedzialności za dziecko. Płacę za jego opiekę, upewniam się, że ma się nim kto zająć w danym momencie i dopilnuję że niczego mu nie zabraknie, ale jak na razie nie pragnę zacieśniać relacji ojciec-dziecko. Robię źle? To jest pewne, ale nie potrafię inaczej. Lepiej jest się trzymać z dala od dziecka, niż wybuchnąć furią kiedy zaczęłoby płakać w mojej obecności.
Jedyny plus jest taki, że odzyskałem kontrolę nad swoją świadomością. Nie tracę już kawałków swojego życia. Pierwszy raz od tygodnia, od dnia śmierci Roxany mam pełną kontrolę nad otaczającym mnie światem.
Wiele osób zastanawia się, jak śmierć Roxany wpłynęła na mnie samego. Stałem się zgorzkniałym, zobojętniałym na wszystko człowiekiem. Oddałem jej serce na zawsze, a umierając zabrała je ze sobą do grobu.
Ciągle przed oczami mam jej twarz, ciągle ją sobie przypominam. Wszelkie nagrania, zdjęcia czy jakiekolwiek pamiątki po niej skopiowałem na kilka nośników aby mieć pewność, że jej nie utracę. Butelka z flakonikiem perfum ciągle stoi w tym miejscu gdzie ją ostatnio zostawiła, zawsze nimi pachniała. Zamówiłem dla pewności kilka, tak po prostu. Dla zapamiętania jej zapachu. Wszelkie ubrania, kosmetyki czy przybory stoją tam gdzie je zostawiła.
Długo się wahałem czy zostawić dla siebie jej obrączkę i pierścionek zaręczynowy. Jednak zostawiłem to dla niej. To właśnie z tymi drobnymi przedmiotami moje serce zostało zagrzebane dwa metry pod ziemią. To z nimi ofiarowałem jej doszczętnie całego siebie i bezpowrotnie utraciłem to wszystko.
Boję się przyszłości. Boję się tego, że zapomnę jej dotyku. Zapomnę jej ostatni pocałunek, zapomnę jak jej zielone oczy mieniły się w słońcu. Boję się, że ktoś wejdzie do sypialni i dotknie jej przedmiotów, poprzekłada wszystko, zabierze mi wszystko co po niej zostało.
Westchnąłem i podniosłem się z kanapy z całkowicie pustym talerzem. Zapominając o całym świecie, bez niczego wszedłem do kuchni i wstawiłem talerz do zmywarki. W tym samym momencie dziecko zaczęło płakać. Odskoczyłem od urządzenia, wpadając na jakiś mały przedmiot na podłodze, zaraz potem lądując z hukiem na plecach.
Jęknąłem podnosząc się z podłogi i spojrzałem na przerażoną mamę.
- Justin co się dzieje? – spojrzała na mnie trzymając dziecko na ramieniu i delikatnie je kołysząc.
- Nic – warknąłem i stanąłem na prostych nogach. Zacząłem delikatnie pocierać obite plecy, myśląc o śladach po upadku, które pojawią się zapewne w przeciągu kilku godzin i dokuczać przez najbliższy tydzień.
- Nikt normalny nie odskakuje pięć metrów do tyłu słysząc płacz dziecka – powiedziała półszeptem, kiedy układała małe stworzenie do przenośnej kołyski.
- Nikt nie powiedział że jestem normalny – odszczeknąłem się, a kobieta spojrzała na mnie wzdychając.
- Justin…
- Muszę wyjechać – przerwałem jej. Nie chciałem słuchać tego, że śmierć Roxany nie zwolniła mnie od bycia ojcem. Po co mam udawać ojca? Nie czuję się nim.
- Gdzie? – odstawiła kołyskę i podeszła do mnie ze splecionymi ramionami na piersiach. Wzruszyłem ramionami bo szczerze nie miałem na to pomysłu, z resztą wpadłem na to dopiero jakąś minutę temu.
- Nie wiem. Miami, Bahamy może Hawaje. Byle daleko stąd – chciałem już odejść, ale kobieta złapała mnie za nadgarstek, jednocześnie zmuszając abym został. – Co? – przewróciłem oczami.
- Sam? – mówiła oschle i bez uczuć. Zawsze przybierała taki ton, gdy martwiła się o mnie powyżej przeciętnej.
- Nie wiem, może zabiorę Ryana, albo Christiana. Nie wiem. Chcę stąd wyjechać na dwa albo trzy tygodnie – odchyliłem głowę do tyłu, tak aby nie wpatrywać się w wiercące spojrzenie mamy.
- Wiesz o tym, że nie powinieneś zostawiać Annabel samej? – jęknąłem i głośno przełknąłem ślinę.
- Nie będzie sama.
- Będzie bez ojca – kobieta zmrużyła oczy.
- Nigdy go nie miała.

- Justin, jesteś pewien że chcesz jechać? – niska brunetka stanęła obok mnie, tuż przed tym kiedy miałem wsiąść do auta, które zapewniało transport mnie, Ryanowi i dwóm ochroniarzom na lotnisko.
Lecieliśmy na Bahamy, jednak nie zamierzaliśmy nocować w hotelu, tylko w wynajętych domkach na odludziu.
- Tak – przewróciłem oczami i wsiadłem do auta. Poczułem delikatny pocałunek mamy na moim policzku.
- Nie pożegnasz się z małą? – to był kolejny moment kiedy miałem ochotę uciec od wszystkiego. Tak naprawdę mogłem zrzec się praw rodzicielskich i oddać dziecko Kristen, jednak mimo wszystko musiałem wiedzieć czy dziecko jest bezpieczne i ma wszystko czego potrzebuje. Wiedziałem że w moim domu, pod opieką Pattie i pokaźnym kontem w banku to wszystko będzie miało zapewnione.
- Ja się z nią nigdy nie witałem – warknąłem i zatrzasnąłem kobiecie drzwi przed nosem. – Jedziemy – rozkazałem szoferowi, a auto po kilku minutach sunęło po zatłoczonych ulicach Los Angeles.
- Czemu nie chcesz być ojcem dla Annabel? – Ryan spojrzał na mnie znad szklanki napoju z przeciwległej kanapy.
- Nie twój interes – mruknąłem pod nosem, nalewając dla siebie do szklanki colę.
- Owszem mój bo nie dość że chcesz do końca spieprzyć swoje życie, to jeszcze pozbawić dziecko ostatniego rodzica – blondyn pochylił się do przodu i jego twarz wyraźnie ukazywała wzburzenie.
- Nie zabrałem cię ze sobą, żebyś prawił mi morały – mruknąłem biorąc spory łyk coli.
- Rób co chcesz, ale nie krzywdź swojego dziecka. Oddaj je ciotce Roxany. Tam przynajmniej będzie miało normalny dom – wrócił do swojej poprzedniej pozycji.
- Nie zrobię tego.
- Zastanów się czego chcesz Bieber bo zachowujesz się jak jakiś popieprzony gówniarz! – Ryan wyraźnie wybuchł co rozłościło mnie tak samo, jednak nie tak mocno jak jego samego. Poruszyłem ramionami.
- Bo może nim właśnie jestem – pociągnąłem ostatni łyk napoju i odstawiłem szklankę z głośnym odgłosem rozpierając się w skórzanym fotelu.
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

61.



- Panie Bieber, musi pan opuścić pokój – poczułem jak ktoś delikatnie szarpie mnie za ramię. Uniosłem wzrok i ujrzałem pielęgniarkę, która uśmiechnęła się. – Muszę przebadać Roxanę – tym razem odezwał się kardiolog. Półprzytomnie pokiwałem głową i opuściłem pomieszczenie.
Oparłem się o ścianę i wziąłem głęboki oddech. Jestem tutaj ponad czterdzieści godzin, a stan Roxany nie poprawia się w tak szybkim tempie jak było to przewidywane na początku. Coś wewnątrz mnie mówiło mi o ostatnich chwilach przebywania z nią, dlatego łapałem je i z uporczywością maniaka próbowałem zapamiętywać. Przerażało mnie to, że zaczynałem być coraz bardziej chłodny i opryskliwy dla całego otoczenia. Boję się, że nie wezmę mojego dziecka na ręce.
- Nie widzę poprawy – kardiolog obudził mnie z transu. Spojrzałem na niego i miałem ochotę splunąć gdzieś w bok aby pozbyć się całej żółci z gardła.
- Żadnej? – przejechałem dłonią po twarzy.
- Żadnej – lekarz odszedł kręcąc głową, a ja wróciłem do pokoju. Usiadłem obok brunetki leżącej na łóżku i pogładziłem jej dłoń, na której widniała obrączka.
- I co? – powiedziała tak cicho, że niemal dźwięk pikających maszyn ją zgłuszył.
- Jest coraz lepiej kochanie – zacisnąłem usta w uśmiech i pochyliłem się aby pocałować ją w czoło. Przytrzymałem ustna na jej skórze o wiele dłużej niż zwykle, zaciskając oczy do których cisnęły się łzy.
- Kocham cię, nie zapomnij o tym. Kocham cię najmocniej na świecie i nigdy nie przestanę. Jesteś moim aniołem, proszę pamiętaj o tym – wyszeptałem i poczułem jak łzy toczą mi się po policzkach.
- Ja ciebie też kocham Justin. Ty i dziecko jesteście na pierwszym miejscu – oddaliłem się i spojrzałem w jej oczy. Były wesołe.
Wysiliłem się na uśmiech. Ukradkiem wytarłem mokre policzki i splotłem nasze dłonie.
- Jak się czujesz?
- Trochę słabo, ale wszystko jest okej – jakby na pocieszenie mocniej splotła nasze palce.
- Śpij kochanie, będzie lepiej.
Ucieszyło mnie to, że bez żadnych sprzeciwów zamknęła oczy. Po chwili jej oddech ustabilizował się, a ja wpatrywałem się w jej spokojny wyraz twarzy.

- Justin – wyszeptała. Jakaś siła kazała mi dać krok do przodu i chwycić jej dłoń. Spojrzałem w jej zszokowane oczy z których po chwili popłynęły łzy.
- Roxana, wszystko dobrze? – usłyszałem za jej plecami męski głos. Dziewczyna zmieszała się, a ja zrozumiałem, że dotrzymała obietnicy.
- Cieszę się, że dotrzymałaś obietnicy. Jeżeli jesteś z nim szczęśliwa, odejdę i wiem że tak będzie lepiej. Byłbym samolubem, zostawiając cię przy mnie i czyniąc tym samym nieszczęśliwą. Tylko obiecaj mi, że o mnie nie zapomnisz i że zapamiętasz te wszystkie piękne chwile – wyszeptałem. Pocałowałem ją w czoło. To było pożegnanie. – Zapamiętaj tylko, że cię kocham jak nikt inny – puściłem jej dłoń i postanowiłem, że odejście w tej chwili będzie najlepsze.
-Justin obiecaj mi coś – spojrzałem na nią. Sam nie wiem czemu wkradła się we mnie nadzieja. – Nie rób nic głupiego i… - wzięła głęboki oddech. – Spróbuj znaleźć szczęście.
- Obiecuję – odpowiedziałem jej próbując zatrzymać łzy. Jak najszybciej wszedłem do windy, chcąc być już w domu.

Mogłem wtedy pozwolić jej odejść. Nie byłoby jej tutaj. Byłaby szczęśliwa i nieumierająca.
Westchnąłem i schowałem głowę w ramionach. Pozwoliłem sobie zasnąć, mimo że była to dziewiąta rano.
- Proszę opuścić pokój – ktoś mocno złapał mnie za ramię i poprowadził w kierunku drzwi. Zszokowany poddałem się, ale potem gdy zobaczyłem co dzieje się z Roxaną musiałem jak najszybciej do niej wrócić. Wtedy dwóch pielęgniarzy powstrzymywało mnie, a na ramieniu poczułem uścisk.
- Justin – obejrzałem się i spojrzałem na zapłakaną mamę. – Przed momentem przyszłam.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło.
Roxana.
Atak.
Ciąża.
Tylko nie to.
Zakryłem usta dłońmi starając powstrzymać szloch. Po chwili pielęgniarze wyjechali z Roxaną na łóżku.
- Może pan iść z nami – położna Roxany spojrzała na mnie ze współczuciem. Bez zastanowienia zacząłem biec razem z nimi. Po drodze ktoś założył na mnie fartuch i czepek. Ktoś usadził mnie za wielkim parawanem, który zasłaniał całą Roxanę od górnej części brzucha w dół.
- Przepraszam – jej głos wyrwał mnie z całego amoku w którym uczestniczyłem. Wszystko jakby zwolniło pod dźwiękiem jej głosu.
- To nie twoja wina kochanie – wyszeptałem łapiąc jej dłoń i delikatnie całując każdy knykieć.
- Justin to koniec – wyszeptała. Spojrzałem na nią oszołomionym wzrokiem. – Wiem wszystko. Okłamywałeś mnie o moim stanie zdrowia – delikatnie się uśmiechnęła.
- Roxana, to nie tak…
- Wszystko jest dobrze. Dasz radę – poczułem jak łzy zaczynają coraz szybciej spływać po moich policzkach. Zacząłem dusić się własnymi łzami.
- Przepraszam cię za wszystkie krzywdy, przepraszam za wszystko – wyszeptałem.
- To nic Justin. Kocham cię – jej twarz była pogodna. Mimo kropel potu spływających po jej skroniach i bólu, który co chwila wykrzywiał jej twarz.
- Ja ciebie też kocham. Będę cię kochał do końca życia – wyszeptałem i delikatnie pocałowałem jej usta. Poczułem jak delikatnie układają się w uśmiech.
- Będzie dobrze Justin. Dasz radę. Jesteś silny. Wierzę w ciebie.
Spojrzała mi w oczy. Ich czysta zieleń przeniknęła mnie niemal do szpiku kości.
Usłyszałem jak lekarze zaczynają przekrzykiwać siebie nawzajem.
Usłyszałem płacz dziecka.
- Annabel – Roxana wyszeptała.
Spojrzała się na mnie uśmiechnięta, a z jej oka popłynęła łza.
Potem był tylko pisk maszyn.
Ktoś odepchnął mnie w róg pomieszczenia. Coś przez moment jeszcze się działo, a potem usłyszałem jedynie puste słowa.
- Czas zgonu, druga trzydzieści dwa – to koniec? Tak po prostu?
A gdzie ten deszcz i burza, która zawsze towarzyszy bohaterom wszystkich filmów w takich chwilach? Ironia losu.
- Chce pan potrzymać…
- Weźcie to ode mnie – zerwałem się na równe nogi, ściągając kolejno fartuch i czepek. Łzy toczyły się po moich policzkach, zabierając każdy oddech.
- Justin! – gdzieś po drodze usłyszałem głos mamy, która próbowała mnie zatrzymać. Wybiegłem na zewnątrz, a zaraz potem otoczyła mnie chmara osób z aparatami.
Nie wiem co się działo. Nie wiem jak wydostałem się z tego tłumu. Po prostu biegłem.
Czyli tak to jest stracić kogoś ukochanego? Takie uczucie towarzyszy człowiekowi, kiedy odchodzi ktoś kto był dla nas całym światem? Czy ta jebana pustka, która obecnie promieniuje bólem w moim sercu kiedyś zniknie?
Zmachany rozejrzałem się dookoła. Nie wiedziałem gdzie jestem. Mój telefon już od dawna wibrował w kieszeni. Wyciągnąłem go i spojrzałem na ekran. Dzwonił Scooter. Włożyłem telefon z powrotem do kieszeni i usiadłem na ziemi.
W tym momencie zaczął wiać delikatny wiatr, a ja poczułem łzy na moich policzkach. Odchyliłem głowę do tyłu i pozwoliłem swobodnie płynąć słonym kroplom.
- Nie będziesz płakał – zacisnąłem szczękę. – Nie będziesz się mazać. Odeszła. Nic jej nie wróci. Ona odeszła – warknąłem sam do siebie i stanąłem na prostych nogach. Otarłem policzki i zacząłem iść przed siebie. Może po dwóch kilometrach znalazłem się niedaleko domu. Poszedłem do niego.
Wszystko wróciło. Znowu.
- Nie rozklejaj się – warknąłem. Pokonałem schody i wszedłem do sypialni. Emocje skumulowane wcześniej, właśnie w tym momencie wybuchły. Zacząłem wszystko zrzucać z półek, tłuc, kopać, chciałem po prostu zniszczyć wszystko czego dotykała Roxana.
Podszedłem do komody i zacząłem wyrzucać z niej wszystkie jej rzeczy. Spojrzałem na zdjęcie, które stało oprawione w ramkę.
- Zostawiłaś mnie – warknąłem przez łzy. – Zostawiłaś mnie! – rzuciłem nim o ścianę, po czym usłyszałem tylko głuchy trzask rozpadającego się szkła. Upadłem na kolana i emocje zaczęły trząść moim ciałem.

Zaśmiała się i wolno wstała. Chwyciła moją dłoń, a ja poprowadziłem nas na parkiet. Delikatnie przyciągnąłem brunetkę do siebie, uważając na jej duży brzuch. Zaczęliśmy poruszać się w jednym rytmie. Roxana oparła głowę na moim ramieniu i poczułem jak delikatnie wzdycha. Uniosła wzrok  i spojrzała na mnie wesołymi oczami.
- Jestem szczęśliwa – zaśmiała się.

Wszystko na nic. Nawet obrączka na moim serdecznym palcu stała się bezużyteczna. Wraz z aktem zgonu nasze małżeństwo przeszło do historii. Nie mam nic.

- Nigdy ci nie zazdrościłam i nie będę zazdrościć. Gdyby ta sława miałaby mnie zmienić na człowieka, który nie ma za grosz uczuć to wolę żyć w nędzy i ani trochę nie przypominać ciebie. Przypomni sobie jak żebrałeś pod teatrem – uniosłem wzrok. Wściekłem się, ale nie mogłem nic powiedzieć. – Byłeś w takiej samej sytuacji jak ja teraz. Przypomni sobie jak byłeś poniżany przez rówieśników. Ja też jestem. Przypomni sobie to, jak twój ociec opuścił i ciebie, i twoja mamę. I ty masz właśnie to czego ja nie mam. Tego ci zazdroszczę. Twojej mamy. Kocha ciebie ponad wszystko, rzuciła dla ciebie karierę, żeby wychować cię na dobrego chłopaka. Pomyśl o tym jak ją kochałeś dawniej. Jak mogłeś się poniżać, żeby zarobić na wakacje które spędziłbyś razem z nią. Jestem ciekawa kiedy ostatni raz pokazałeś jej, że ją kochasz. Kiedy podziękowałeś jej za to, że rzuciła dla ciebie wszystko czego pragnęła i na pewno nadal tego pragnie – poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy. To była prawda. Wstałem i chciałem wyjść, ale ona złapała mnie za nadgarstek. Nasze spojrzenia się spotkały – Jestem ciekawa czy kiedyś jej za to odpłacisz – puściła mnie i w natychmiastowym tempie wybiegłem z tego przeklętego domu.

Ona zawsze miała rację. Potrafiła przywołać we mnie to, co zatraciłem. Tylko, że teraz straciłem nawet ją.
- Justin – usłyszałem za plecami głos mamy. Zanim zdążyłem unieść wzrok ona już oplotła ramiona wokół mnie. – Kochanie – wyszeptała w moje włosy, gładząc mnie po plecach.
- Jej już nie ma – wychrypiałem, pozwalając objąć moją twarz mamie.
- Nie zostawię cię synku samego. Jestem tutaj dla ciebie – uśmiechnęła się, a łzy spłynęły po jej policzkach. Ponownie schowałem twarz w jej ramiona i zachłysnąłem się przez nową porcję łez.
- Justin, musimy tam wrócić – spojrzałem w stronę drzwi. Stał tam Scooter, który przyglądał mi się z uwagą.
- Po co? – niemal warknąłem.
- Musisz podpisać papiery dziecka – na słowo dziecko automatycznie się wyprostowałem. To ono zabiło Roxanę. To ono spowodowało, że jestem sam.
- Nigdzie nie jadę – podniosłem się i usiadłem na łóżku.
- Justin…
- Nigdzie nie jadę! Nie chcę tego dziecka! – wykrzyczałem w twarz Pattie, która zamknęła na moment oczy. Wytarłem mokre policzki i wyszedłem na szklaną werandę, rozglądając się po okolicy.
Nic jej nie obiecałem. Nie obiecałem jej że zajmę się dzieckiem.

- To już za cztery trzy i pół miesiąca – wyszeptała.
- Co? – nie mogłem skojarzyć. Zaskoczyła mnie.
- Poród – sprostowała. Splotła nasze dłonie na jej brzuchu. Westchnąłem cicho i poruszyłem się niespokojnie. – Obiecaj że się nią zaopiekujesz – wyszeptała. Zmrużyłem oczy. Czułem jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Teraz w głowie zaszumiały mi słowa doktora „szanse na jej przeżycie są niewielkie”.
Nie chciałem poruszać tego tematu. Nie chciałem rozmawiać o jej śmierci.
- Nią? Znasz płeć dziecka? To będzie dziewczynka? – powiedziałem drżącym głosem.
- Tak – powiedziała niemal niesłyszalnie, kiedy odwróciła się do mnie. W jej oczach tańczyły iskierki szczęścia, a ten widok przyprawiał mnie o nieokiełznaną radość.

- Justin naprawdę powinieneś podpisać te papiery – spojrzałem na Pattie, która złapała moje ramię drżącą dłonią. Odrzuciłem głowę w tył zamykając oczy.
Tego jest dla mnie za dużo.
- Obiecuję ci, że dziecko nie będzie na twojej głowie – kobieta westchnęła, a ja przetarłem oczy dłonią.
- Chodźmy – warknąłem.
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Zacisnąłem szczękę, próbując przedostać się przez tłum fotoreporterów. Ich bezsensowne pytania, przyprawiły mnie niemal o kolejny napad furii, jednak mama uspokajała mnie łagodnym dotykiem na ramieniu.
- Tędy – położna Roxany czekała już w holu i pokazała nam kierunek gestem dłoni. Zaprowadziła nas do niewielkiego pomieszczenia i posadziła przy biurku.
- Tutaj są papiery dziecka. Wrócę za dwadzieścia minut – położyła przede mną kopertę, a po chwili zniknęła. Scooter odchrząknął, a mama podsunęła mi długopis.
Wyciągnąłem papiery. Zacząłem kolejno wypełniać rubryki. Przed wpisaniem imienia upewniłem się że to dziewczynka. Drżącymi dłońmi niepewnie wpisałem Annabel. Przed nazwiskiem zatrzymałem się na moment. Tym razem jak najszybciej mogłem nakreśliłem Bieber.
- Drugie imię – westchnąłem. Otarłem załzawione oczy i spojrzałem na mamę.
- Proponuję Roxana – uśmiechnęła się. Kiwnąłem głową i zapisałem jej propozycję. Podpisałem się jako prawny ojciec dziecka i w tym samym momencie weszła położna.
- Gotowe? – spojrzała się na mnie, a ja pokiwałem głową. – Dziecko jest na sali dla noworodków. Mogą państwo pójść ją zobaczyć.
- Kiedy będziemy mogli ją zabrać ze szpitala? – mama niemal przerwała kobiecie.
- Myślę że po jutrze. Dziecko jest zdrowe, więc nie będzie chyba żadnych problemów – uśmiechnęła się przed zamknięciem drzwi, a ja szczelnie opatuliłem się bluzą.
- Chcesz iść do dziecka? – Scooter oparł się przede mną o blat biurka.
- Chcę to mieć za sobą – warknąłem i stanąłem na prostych nogach. W trójkę poszliśmy w stronę windy. Po kilku minutach staliśmy za wielką szklaną szybą, przyglądając się chmarze rozbeczanych noworodków. Jakaś pielęgniarka dopiero przed sekundą nabazgrała „Annabel” na małej tablicy przyczepionej do łóżeczka.
- To ona – Pattie pogładziła mnie po przedramieniu podekscytowana. Poczułem jak coraz więcej żółci zbiera mi się w gardle.
- Niedobrze mi – wyrwałem dłoń z uścisku kobiety i pobiegłem do pobliskiej łazienki aby zwrócić niewielką zawartość mojego żołądka.
________________________________________

MAM NADZIEJĘ, ŻE PRZYNAJMNIEJ ŚMIERĆ GŁÓWNEJ BOHATERKI ZMOTYWUJE WAS DO SKOMENTOWANIA I OCENIENIA MOJEJ PRACY.
Rozdział miał być o wiele wcześniej, jednak pisałam go na zmianę płacząc. Strasznie przywiązałam się do Roxany, ale jej śmierć była zaplanowana już kilka miesięcy temu.
JEDNAK TO NIE KONIEC
Jeżeli okażecie swoją łaskę (pomijając to, że komentowanie to dla was kilka minut) to ukaże się jeszcze kilka rozdziałów. Mam zaplanowany przynajmniej jeden, ale jednak mogę użyć wyobraźni i dodać jeszcze 3/4+prolog. Wszystko zależy od was.
Mam nadzieję, że nie okażecie się tak małostkowi i nie zjedziecie mnie od góry do dołu, z tego powodu, że Roxana nie żyje, a zakończenie nie będzie takie jakie wy sobie wyobrażacie. To jest mój blog i moja wyobraźnia. Także mam nadzieję, że zaakceptujecie ten fakt z godnością.
Pozdrawiam, @believux