niedziela, 25 sierpnia 2013

53.

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM. WAŻNE!!!

Poprawiłem na sobie bluzę, charakterystycznym podrzuceniem ramion i szarpnięciem jej rogów dłońmi. Po chwili snu byłem nareszcie zdolny do życia, chociaż przygnębienie pożerało mnie od środka.
Z komody chwyciłem kluczyki do auta i wsunąłem je do kieszeni. Mój wzrok skupiłem na stercie nie rozpakowanych prezentów. Na samej górze leżało pudełko ode mnie dla Roxany. Zapakowałem je do plecaka w którym miałem wszystkie potrzebne rzeczy dla dziewczyny i zbiegłem po schodach do garażu.
Po około dwudziestu minutach jazdy byłem pod szpitalem. Kilku fotoreporterów zadawało zbędne pytania i nieustannie błyskało mi fleszem w twarz, dopóki nie znalazłem się wewnątrz budynku. Odetchnąłem z ulgą i wszedłem do windy. Wjechałem na szóste piętro, sprawdzając przy okazji godzinę. Byłem pięć minut przed czasem.
- Cześć – wszedłem do pomieszczenia i szeroko się uśmiechnąłem. Roxana spała, a mama i Kristen cicho o czymś szeptały.
- Zostajesz na noc? – Pattie podeszła do mnie i pogładziła po plecach.
- Tak, rozmawiałem z Jessicą i przyjdą tutaj rano – spojrzałem w stronę cioci Roxany, która kiwnęła głową. Usiadłem brzegu łóżka i położyłem plecach na krzesełku obok.
- Widzimy się jutro – mama ucałowała mnie w policzek na pożegnanie i razem z Kristen wyszły na korytarz. Poczekałem moment, a potem zacząłem rozpakowywać rzeczy Roxany do jej półki.
- Poszły już sobie? – uniosłem głowę i zobaczyłem jak Roxana rozgląda się po pomieszczeniu.
- Tak – zaśmiałem się, kiedy opadła na łóżko z ulgą.
- Aż tak źle? – spojrzała na mnie i złapała moją dłoń.
- Już nigdy nie zostawiaj mnie z nimi sam na sam bo zwariuję – usiadłem na brzegu łóżka i próbując utrzymać powagę, pokiwałem głową. – To nie jest śmieszne – wsadziła mi palec w klatkę piersiową.
- Nie skacz tak bo zerwiesz kroplówkę – dałem jej buziaka w nos, kiedy przypomniałem sobie o prezencie. – Mam coś dla ciebie – z plecaka wyciągnąłem, już trochę uszkodzony, prezent.
- To prezent od ciebie – zaśmiała się i podniosła oparcie łóżka, tak aby usiąść. Położyła pudełko na kolanach i delikatnie rozerwała papier ozdobny. Szeroko się uśmiechnęła widząc dużą książę z napisem „Na zawsze”.
- Co to jest? – spojrzała na mnie.
- Otwórz – zagryzłem wargę, widząc jak jej szczupłe palce łagodnie uchylają grubą okładkę albumu. Przyłożyła jedną dłoń do ust przeglądając kolejne strony.
- Podoba ci się? – ściągnąłem brwi i spojrzałem w jej oczy. Zaśmiała się.
- To najlepszy prezent jaki w życiu dostałam – odłożyła książkę na bok i delikatnie mnie przytuliła. – Dziękuję – powiedziała łagodnie i pocałowała mnie w policzek.
- Przyjemność po mojej stronie – oboje się zaśmialiśmy i wróciliśmy do swoich poprzednich pozycji.
Roxana przeglądała album, a ja przyglądałem się jej reakcją na każde zdjęcie. W pewnym momencie podniosła głowę i spojrzała na mnie z uwagą.
- Otworzyłeś mój prezent? – podrapałem się po głowie i wciągnąłem powietrze przez zęby. – Wiedziałam – zaśmiała się. – Obiecaj, że zrobisz to zaraz po powrocie do domu.
- Obiecuję – poczułem wibracje w kieszeni i wyciągnąłem komórkę widząc numer Scoota.
- Kto to? – Roxana odłożyła album na stolik obok łóżka.
- Scooter, muszę odebrać – wstałem z łóżka i podszedłem do okna, aby złapać lepszy zasięg. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
- Tak? – spojrzałem w stronę Roxany, która ściągnęła brwi.
- Co się dzieje z Roxaną? – słyszałem jak chodzi w tą i z powrotem przez rozchodzące się w oddali echo jego kroków.
- Jeszcze sam do końca nie wiem – odpowiedziałem jak najciszej. – A co ci przyszło do głowy?
- Media trąbią o tym. Są zdjęcia jak wyciągają nieprzytomną Roxanę z auta i nikt nic nie wie. Mówią, że dziecko już się urodziło, a z nią nie jest dobrze – usłyszałem jak westchnął. Nerwowo odchrząknąłem. – Telefony się urywają, a jedyne co mogę powiedzieć jest to, że nic nie wiem. Są jeszcze większe spekulacje po tym jak wyszedłeś ze szpitala i wróciłeś po kilku godzinach.
- A co piszą? – nerwowo się wyprostowałem i odwróciłem się tyłem do Roxany.
- Że się nią nie przejmujesz i masz wszystko serdecznie w czterech literach – westchnął. Poczułem jak we mnie się wszystko gotuje.
- Pierdolone gnoje – warknąłem.
- Musimy ustalić jakąś oficjalną wersję – westchnąłem i schowałem twarz w dłoni.
- Po prostu zasłabła i tyle. Wszystko już jest okej i nie ma się o co martwić – powiedziałem i spojrzałem na Roxanę, która patrzyła się na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Resztą zajmę się sam – odpowiedział mi uspokajającym głosem. – Pozdrów Roxanę i życz powrotu do zdrowia – zaśmiał się łagodnie.
- Jasne, dzięki – zawtórowałem mu śmiechem.
- Na razie.
- Cześć – odpowiedziałem i rozłączyłem się pierwszy. Podszedłem do Roxany i usiadłem na brzegu łóżka.
- Coś się stało? – chwyciła moją dłoń.
- Już nic. Scooter wszystko wyjaśni – uspokajająco pogładziłem jej dłoń, a brunetka ziewnęła. – Masz pozdrowienie i życzenia zdrowia od Scoota. Teraz spróbuj zasnąć – pogładziłem ją po policzku.
- Będziesz tutaj? – nacisnęła guzik, który automatycznie opuścił oparcie łóżka w dół.
- Przez całą noc – uśmiechnąłem się. Wstałem z łóżka i przysunąłem do niego fotel gdzie usiadłem. Przyglądałem się Roxanie, która położyła się na boku i złapała moją dłoń. Zamknęła oczy i mógłbym przysiąc, że wyglądała jak najniewinniejsza osoba na świecie.
- Możesz mi coś zaśpiewać? – szepnęła. Zszokowało mnie to bo nigdy mnie nie prosiła żebym jej coś zaśpiewał.
- A co chcesz? – nachyliłem się bliżej łóżka.
- Może być „Fall” – mruknęła. Uśmiechnąłem się delikatnie i wziąłem głębszy oddech aby móc zacząć śpiewać.
- Pozwól mi opowiedzieć historię o dziewczynie i chłopaku. On zakochał się w przyjaciółce, czuł radość kiedy była w pobliżu – śpiewałem dalej i zdałem sobie sprawę że ta piosenka w pewnym sensie opowiada o nas. Pisałem ją pod przypływem weny i wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zaśmiałem się sam z siebie bo to było całkiem w moim stylu.
Zanim doszedłem do połowy piosenki, Roxana już spała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i wyszło na to, że dzisiaj będę spać na fotelu z nogami na stołku.
Wszystko dla niej.
Westchnąłem i również spróbowałem zasnąć. Mimo to, że dzisiaj już spałem, zasnąłem w przeciągu dwudziestu minut.

Obudził mnie poranny obchód. Wyproszono mnie z sali, więc w tym czasie postanowiłem iść na śniadanie. Po drodze rozdałem kilka autografów i zrobiłem kilka zdjęć, jednak nie było zbyt dużego szumu.
- Cześć – uśmiechnąłem się, kiedy wszedłem do pomieszczenia.
- Justin, przywiozłeś mi piżamy? – Roxana spojrzała na mnie i ściągnęła brwi.
- Chcesz? – podszedłem do półki obok łóżka i wyciągnąłem piżamy brunetki. – Te?
- Kocham cię – zaśmiała się, kiedy podałem jej piżamy. Wolno wysunęła nogi spod kołdry i na stopy wsunęła kapcie. – A gdzie bielizna?
- Tutaj – podałem jej plecak, a ona wyciągnęła z niego bawełniane figi i szczoteczkę razem z pastą do zębów.
- Idę do łazienki – wolno przeszła przez pokój i zniknęła za drzwiami łazienki. Cierpliwie czekałem na nią, kiedy w końcu wyszła po dwudziestu minutach. – Już – zaśmiała się i weszła z powrotem do łóżka.
- Jak się czujesz? – pogładziłem ją po policzku.
- Okej – wzruszyła ramionami. – Dzisiaj będą wyniki badań – mruknęła.
- Bądźmy dobrej myśli – delikatnie się uśmiechnąłem. – Jadłaś już śniadanie?
- Tak, zaraz po obchodzie mi przynieśli i zjadłam kiedy ciebie tutaj nie było – uśmiechnęła się, bawiąc rogiem kołdry.
- Pojadę dzisiaj na moment do domu, kiedy przyjdzie Jessica z Dudu i przywiozę ci laptopa.
- Przyjdą? – uśmiechnęła się i w tym samym momencie do pomieszczenia weszła wspomniana dwójka.
- Cześć – Jessica podbiegła do Roxany i ją przytuliła. W tym czasie przywitał się ze mną Dudu, a potem „zamienili się”.
- Mam katalogi ze sukniami – blondynka niemal podskoczyła z podekscytowania.
- Justin jedź, zostaniemy tutaj i porozmawiamy – Roxana zaśmiała się kiedy jej przyjaciółka zaczęła kolejno wyjmować obszerne katalogi.
- Jezu – Dudu jęknął, a ja kiwnąłem mu głową na pożegnanie.

Roxana

- A ta? – Jessica pokazywała mi kolejną suknię ślubną rodem z bajki „Piękna i bestia”.
- Mówiłam że chcę coś skromnego – zaśmiałam się i spojrzałam błagalnie na Dudu.
- Jessica uspokój się – szturchnął dziewczynę w bok, a ta fuknęła na niego.
- No to co ty chcesz? – wyrzuciła ręce do góry.
- Ta mi się podoba – wskazałam na białą suknię sięgającą do ziemi. Jej góra była w rzymskim stylu z dekoltem w kształcie „V”. Spod biustu płynął jedynie delikatnie marszczony materiał bez zbędnych upięć czy ozdobień. Z tyłu na plecach, znajdował się charakterystyczny szal spod którego wychodziła koronka, dzięki czemu nie miałabym gołych pleców.
- Ta? – Jessica skrzywiła się. Ja im dłużej się na nią patrzyłam, tym bardziej mi się podobała.
- Tak – uśmiechnęłam się.
- Ale będzie ci widać brzuch – jęknęła.
- Będę w ósmym miesiącu ciąży. Trudno by było gdyby mój brzuch nie był widoczny – zaśmiałam się. Dudu nachylił się i spojrzał na suknię.
- Mi też się podoba – wzruszył ramionami.
- Oh, zamknij się – Jessica warknęła na niego.
- Nie gorączkuj się tak – zaśmiałam się.
- Ale na serio ta? – jęknęła.
- Jest śliczna – wzruszyłam ramionami.
- Ale to jest twój ślub i powinnaś mieć coś bardziej…
- Tutaj przecież nie chodzi jak kto wygląda tylko liczy się z kim bierzesz ślub – spojrzałam z wyrzutem na przyjaciółkę. – Pozwalam ci organizować wesele, ale nie ma być zbędnego przepychu, okej? – wetknęłam przyjaciółce palec przed oczy.
- Dobra – przerzuciła oczami i rozłożyła ręce w geście kapitulacji. – Kiedy wyjdziesz ze szpitala, przyjedzie krawcowa i wymierzy… ciebie… was – zaśmiałam się na doboru jej słów.
Przez następne dwie godziny rozmawiałyśmy o weselu aż do powrotu Justina.
- Już jestem – wszedł uśmiechnięty i przywitał się ze mną całusem w policzek. – Mam laptopa i mama wcisnęła mi jakieś jedzenie dla ciebie.
- Dziękuję – ustawiłam wszystko na szafce obok łóżka.
- O czym rozmawialiście – ściągnął brwi.
- Wesele – jęknął Dudu, na co wszyscy się zaśmiali.

Justin

Po pół godzinie rozmowy Jessica razem z Dudu wyszli ze szpitala, a ja zostałem sam z Roxaną.
- Są już wyniki? – spojrzałem na nią niespokojnie.
- Jeszcze nie było tutaj kardiologa – mruknęła.
- Na pewno zaraz będzie – uśmiechnąłem się i pogładziłem Roxanę po ręce.
- Boję się – mruknęła.
- Wszystko będzie okej – ucałowałem jej dłoń.
- Ja nie chcę tutaj być. Chcę do domu – jęknęła. Nachyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w usta, obejmując twarz dłońmi.
- Poradzimy sobie okej? – pokiwała nieznacznie głową i delikatnie się we mnie wtuliła.
Tak strasznie ją kochałem. Nie mogłem jej stracić. Czasami się zastanawiam kim byłbym teraz bez niej. Bezuczuciowym bydlęciem traktującym kobiety jak zabawki.
Ktoś zapukał do drzwi. Do sali wszedł wysoki mężczyzna. Kardiolog.
- Dzień dobry – uśmiechnął się – mamy wyniki.
- Dzień dobry – odpowiedziałem równo z Roxaną. Spojrzałem na nią i złapałem za dłoń. Mężczyzna westchnął i wyciągnął z kieszeni obszerny zeszyt. Czytał coś i po chwili spojrzał się na nas.
- Z tego co tutaj wynika, serce nie wytrzyma do końca ciąży. Będziemy musieli wywołać poród pod koniec ósmego miesiąca – poczułem jak moje serce zaczyna szybciej bić. Ścisnąłem mocniej dłoń Roxany i nerwowo przełknąłem ślinę.
- A czy jest jakaś szansa na mniejsze ryzyko – wyjąkałem.
- Konsultowałem się z położoną i to będzie najmniej ryzykowne wyjście. Ustalimy termin cesarskiego cięcia – delikatnie się uśmiechnął.
- Dobrze – Roxana pierwszy raz się odezwała. – Czy może pan zaproponować datę?
- Rozmawialiśmy z położną o dwudziestym szóstym stycznia – spojrzał raz na mnie, raz na Roxanę.
- Myślę, że będzie to odpowiednia data – delikatnie się uśmiechnęła.
- Miło mi to słyszeć. Do zobaczenia – wyszedł z pomieszczenia, a ja przytuliłem do siebie Roxanę, która zaniosła się płaczem.
- Wszystko będzie dobrze kochanie, poradzimy sobie, obiecuję ci to – pocałowałem ją w czoło. Spojrzała mi w oczy i wytarła swoje mokre policzki.
- Nie obiecuj rzeczy niemożliwych, Justin.
Tym zdaniem oficjalnie złamała moje serce.

______________________________

Cześć. Tak szczerze? To tak trochę się na Was zawiodłam. Pod poprzednim rozdziałem było tylko 8 komentarzy. Jest tak bardzo źle? Serio? Mam nadzieję, że chociaż raz mi odpowiecie.

P.S. ZAPRASZAM NA BLOGA BEAUTY-AND-A-BEAT, KTÓREGO PROWADZI @luuuvvvvmyjuju. ZAPRASZAM!!!

czwartek, 15 sierpnia 2013

52.

- Z chęcią wyszłabym gdzieś z dzieciakami – jęknęłam i oparłam głowę na ramieniu Justina – ale mam tak strasznie opuchnięte nogi.
Siedzieliśmy na kanapie w salonie. Dzisiaj mamy drugi dzień świąt i jesteśmy po obiedzie. Erin, rodzice Justina i ciocia poszli nie wiadomo gdzie, dziadkowie wyjechali dzisiaj rano w odwiedziny do kuzynki, która mieszka na obrzeżach Los Angeles, skąd wracają do Kanady, a Jessica i Dudu są na spacerze, więc dzieciaki są pod naszą opieką. Nie jest to uciążliwe bo Jaxon siedzi w miejscu i ogląda kolejne książki, a Jazmyn zachwyca się swoimi prezentami.
- Może pójdziesz się położyć? – Justin gładził moją dłoń. Pokręciłam przecząco głową.
- Perspektywa wchodzenia po schodach nie za bardzo mi odpowiada – zsunęłam głowę na kolana Justina i westchnęłam. – Wszystko mnie boli – od razu pożałowałam tego co powiedziałam bo szatyn spojrzał na mnie przerażony – ale nie w takim sensie. Jest okej Justin, po prostu jestem zmęczona – Kanadyjczyk oparł się z ulgą o poduszki.
- Może jednak pójdziesz się położyć? – gładził mnie po dłoni.
- Nie chcę być sama. Poczekajmy aż ktoś wróci – złapałam jego dłonie i bawiłam się naszymi kciukami. Usłyszałam jak westchnął i zaczął skakać z kanału na kanał, ale nie miałam ochoty teraz oglądać jakiś dennych teleturniejów czy meczów koszykówki.
Poczułam nagły nacisk na pęcherz co oznaczało, że muszę skorzystać z toalety.
- Muszę do łazienki – Justin delikatnie uniósł mi plecy, a następnie pomógł wstać. – Dalej pójdę sama – puściłam dłonie szatyna i zaczęłam człapać do toalety. Mojego chodu nie można było nazwać chodzeniem. Chyba nawet człapanie było za bardzo koloryzowanym określeniem.
Kiedy załatwiłam swoje potrzeby, umyłam dłonie i wyszłam z łazienki. Do mojego słabego samopoczucia doszły zawroty głowy i kołatające serce.
- Justin – oparłam się o filar jedną dłonią, a drugą położyłam na brzuchu.
Szatyn podbiegł do mnie i pomógł dojść do fotela.
- Roxana, co ci jest? – pogładził mnie po twarzy. Spojrzałam w jego przestraszone oczy.
- Chyba musimy jechać do szpitala.

Justin

- Chyba musimy jechać do szpitala – poczułem jak cała krew odpływa mi z twarzy, ale musiałem zacząć działać. Zadzwoniłem do rodziców i krótko wyjaśniłem im sytuację informując, że muszę zostawić dzieciaki same w domu. Potem kazałem Jazmyn pilnować Jaxona i wybiegłem wyprowadzić auto. Kiedy wróciłem do domu podszedłem do Roxany i pomogłem się jej unieść.
- Przepraszam Justin – szepnęła, kiedy pomogłem jej wsunąć buty.
- Za co? – ściągnąłem brwi i prowadziłem ją do auta.
- Niszczę ci święta – zamknąłem za nią drzwi i obszedłem auto dookoła.
- Niczego nie niszczysz – nie wiadomo z jakich powodów warknąłem. Westchnąłem, kiedy już wyjechaliśmy na ulicę – Przepraszam – chwyciłem jej dłoń.
Poczułem wibrację komórki w kieszeni. Na chwilę spojrzałem na wyświetlacz na którym widniał numer cioci Roxany.
- Tak? – odebrałem nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Jedziecie już do szpitala? – usłyszałem jej roztrzęsiony głos. To w ogóle mi nie pomagało zachować spokój.
- Za jakieś pięć minut będziemy na miejscu – nerwowo oblizałem usta i spojrzałem na Roxanę z przymkniętymi oczami.
- Za chwilę do was do jedziemy z Pattie – nie odpowiadając, rozłączyłem się i docisnąłem gazu. Ponownie spojrzałem na Roxanę.
- Wszystko okej? – chwyciłem jej dłoń, ale nie poczułem żadnego uścisku zwrotnego. – Roxana? – nerwowo raz zerkałem na nią, a raz na ulicę.
W tym momencie miałem się ochotę rozpłakać. Nie wiedziałem co jej jest i co właściwie się z nią dzieje. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak zdenerwowany i zrozpaczony jednocześnie. To wszystko zaczęło mnie przerastać. Gdyby nie ta cholerna ciąża i nie to cholerne dziecko, teraz razem z Roxaną dalej siedzielibyśmy w tym pieprzonym salonie i oglądali beznadziejne seriale.
Nie wiedziałem do kogo bardziej czuję wstręt, do siebie czy do dziecka. Jakby nie było to ja przyczyniłem się w dużym stopniu do powstania powodu przez który może umrzeć.
Przejechałem dłonią nerwowo po twarzy i skręciłem na parking szpitala. Nie zważając na zakazy wjechałem na podjazd dla karetek i jak oparzony wybiegłem z auta po jakąś pomoc. Nie musiałem długo czekać bo mężczyzna w podeszłym wieku podszedł do mnie.
- Tutaj nie wolno parkować – wskazał na moje auto.
- Moja narzeczona jest w ciąży i ona ma kłopoty ze sercem, chyba straciła przytomność – zacząłem mówić sam już nie wiedząc co.
- Nosze, szybko! – krzyknął, a za nim wybiegło dwóch kolejnych mężczyzn z noszami. Podeszli do auta i delikatnie wyciągnęli Roxanę, kładąc na noszach.
- Proszę przepakować auto, my będziemy na ostrym dyżurze – pokiwałem głową i szybko przepakowałem auto. Pobiegłem z powrotem do szpitala i na dużej tabliczce przeczytałem gdzie znajduje się ostry dyżur. Wbiegłem na salę i wzrokiem odnalazłem doktora, który przyjął Roxanę. Podpinali już ją do jakiegoś urządzenia i zaczynali robić USG.
- Czy wszystko z nią dobrze? – spojrzałem na doktora, który bacznie przyglądał się monitorowi komputera.
- Możesz mi podać numer jej kardiologa i położnej? – wyciągnąłem telefon i podyktowałem ciąg cyfr. – Zaraz wracam – poklepał mnie po ramieniu i odszedł. Spojrzałem się na Roxanę, którą właśnie przebudzała pielęgniarka, machając czymś pod jej nosem. Chwyciłem jakiś stołek i usiadłem przy jej łóżku, łapiąc ją za dłoń. Pielęgniarka odeszła, a brunetka całkowicie otworzyła oczy i odszukała mnie wzrokiem.
- Co się stało? – szepnęła i próbowała się podnieść, ale powstrzymałem ją ruchem dłoni.
- Musisz leżeć. Twoja ciocia i Pattie zaraz tutaj będą – pocałowałem jej dłoń i gładziłem kciukiem nadgarstek.
- Ale co się stało? – ściągnęła brwi.
- Straciłaś w aucie przytomność i robili ci tutaj jakieś badania – delikatnie westchnęła i wlepiła swój wzrok w sufit. Żadne z nas się nie odzywało, aż do powrotu doktora.
- Twój kardiolog i położna zaraz tutaj będą – stanął na brzegu łóżka i przyjemnie się uśmiechnął. – Teraz pielęgniarki pomogą ci się przebrać i przeniesiemy cię na osobną salę, a potem do ciebie przyjdę – podeszły do niej dwie kobiety i pomogły usiąść na wózku inwalidzkim. Poszedłem za nimi na korytarz, ale kazano mi czekać w poczekalni aż do przydziału sali.
- Justin – nade mną stanęła mama z ciocią Roxany – gdzie Roxana? – mama usiadła obok mnie i pogładziła po ramieniu.
- Pielęgniarki poszły pomóc się jej przebrać i mam tutaj czekać aż do przydziału sali – wzruszyłem ramionami i oparłem głowę o ścianę wypuszczając powietrze z ust.
- Wszystko z nią dobrze? – Kristen opadła na krzesło widocznie zdenerwowana.
- W aucie straciła przytomność, ale teraz chyba wszystko z nią dobrze – automatycznie wstałem z krzesełka, kiedy Roxana wyjechała zza drzwi jakiegoś pomieszczenia. Pielęgniarka powiadomiła nas, że mamy jeszcze chwilę zaczekać, więc z powrotem opadliśmy na swoje miesca.
- Lekarz dzwonił po jej kardiologa i położną – dokończyłem swoją wypowiedz i schowałem twarz w dłoniach. Ta cała „dorosłość” wolno zaczynała mnie przerastać.
- A gdzie jest lekarz, który ją przyjmował? – ciocia Roxany dalej kontynuowała swój wywiad, a odpowiadania na jej pytania było zaskakująco męczące.
- Powiedział, że przyjdzie jak Roxana już będzie w sali – wyprostowałem się, kiedy usłyszałem swoje nazwisko. Ruszyłem w kierunku pielęgniarki, która mnie nawoływała rozglądając się czy aby na pewno nikt mnie tutaj nie rozpoznał.
Cała trójka po chwili znalazła się w sali Roxany. Jej ciocia z Pattie od razu do niej doskoczyły i wypytywały niemal o wszystko, a ja przyglądałem się tej całej sytuacji.
Tak bardzo ją kocham. Nie mogę jej stracić przez TO dziecko.
Słowo „dziecko” w moich myślach zabrzmiało jak najgorsze przekleństwo. Jeszcze ja łudziłem się, że wszystko będzie okej, będziemy sobie żyć we trójkę z ślicznym bobaskiem.
Szkoda że ten „bobasek” zabija mi narzeczoną.
A ślub? Mieliśmy wziąć ślub. Dwudziesty stycznia. Tak było ustalone.
- Dzień dobry – do pomieszczenia wszedł ten sam lekarz, który przyjmował Roxanę. Kristen z Pattie od razu do niego podeszły i zaczęły się wypytywać o najróżniejsze szczegóły. Ja podszedłem do dziewczyny i złapałem jej dłoń.
- Justin? Coś nie tak? – podniosłem wzrok na jej zdezorientowaną twarz.
- Nie, wszystko jest okej – sztucznie się uśmiechnąłem i oparłem usta na jej dłoni – po prostu się o ciebie martwię.
- Nie musisz. Wszystko będzie dobrze – prychnąłem pod nosem.
- Właśnie widzę – spojrzałem z wyrzutem na dziewczynę, a ona otworzyła usta ze zdumienia.
- Co ciebie dzisiaj ugryzło? – wyrwała swoją dłoń i położyła na swoim zaokrąglonym brzuchu.
- Nic, po prostu się o ciebie martwię – jęknąłem. Nie chciałem być chamski w stosunku do niej.
- To martw się inaczej – nie kontynuowała bo do sali weszła położona Roxany. Uśmiechnęła się do nas i poprosiła doktora na zewnątrz.
To wszystko coraz bardziej zaczyna mi się nie podobać. Cała ciąża, wieczne zapewniania Roxany że wszystko będzie dobrze chociaż oboje wiemy, że tak nie będzie. To strasznie boli.
- Z dzieckiem wszystko dobrze – Kristen uśmiechnęła się i usiadła na brzegu łóżka. Pattie zajęła miejsce w rogu pokoju i przyglądała się nam ze spokojem.
- A co z Roxaną? – spojrzałem badawczo na ciocię Roxany.
- To tylko omdlenie i chwilowe zasłabnięcie, wszystko wolno zaczyna wracać do normy – uśmiechnęła się blado. Jakoś nie uwierzyłem w jej zapewnienia.
Pokiwałem głową i oparłem ją na dłoniach. Nie chciałem o tym wszystkim myśleć. Jednak to znowu napływało. Wolno uświadamiałem sobie to, że Roxana może odejść szybciej niż się wszyscy spodziewaliśmy.
- Kiedy tata z Erin i dzieciakami wracają? – nagle wypaliłem. Mama spojrzała się na mnie zdziwiona.
- Mają samolot jutro rano, a czemu pytasz? – ściągnęła brwi.
- Nie wiem. Po postu byłem ciekaw – wzruszyłem ramionami.
Spojrzałem na zegarek. Była trzecia po południu, a ja się czułem jakby to był późny wieczór.
Przeciągnąłem się i szeroko ziewnąłem.
- Jedź do domu i się prześpij – spojrzałem na Roxanę, która lustrowała mnie wzrokiem.
- Pojadę wieczorem – ponownie się nachyliłem i oparłem głowę na pięściach.
- Przyjedziesz tutaj wieczorem, a wtedy ciocia i Pattie pojadą. Przy okazji przywieziesz mi bieliznę i piżamy – pogładziła mnie po przedramieniu. – Jedź i odpocznij – delikatnie się uśmiechnęła.
- Roxana ma rację – Kristen uśmiechnęła się w moim kierunku.
- Ale wracam tutaj o ósmej – podniosłem się z krzesełka.
- Okej, nigdzie się nie ruszam – brunetka delikatnie się zaśmiała, kiedy wychodziłem z pomieszczenia.
- Gdyby coś się działo, jestem cały czas pod telefonem – spojrzałem wymownie na Pattie i Kristen po czym uśmiechnąłem się do Roxany. Wyszedłem z pomieszczenia, a następnie opuściłem szpital. Przed wejściem czekała na mnie masa fotoreporterów szukających taniej sensacji.

- Spieprzać – wymamrotałem, kiedy wsiadłem do auta i odpaliłem silnik.
_________________________________

PONAD 60 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! YAY! DZIĘKUJĘ :)
Powinny być dobre wiadomości, ale chyba nie. Rozdział z opóźnieniem, a w dodatku denny. Jeżeli tak dalej będzie mi się pisać to koniec będzie szybciej niż się sama tego spodziewałam.
Dziękuję za 29 komentarzy pod poprzednim rozdziałem.

Zapraszam na mojego drugiego bloga o Agnes i Justinie KLIK

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

51.

Uśmiechnąłem się widząc Roxanę, kiedy spała. Jej twarz nie wskazywała na to, że za dwa miesiące będzie matką, a ona sama ma osiemnaście lat. W tym momencie nie dałbym jej więcej niż szesnaście.
Jej oczy zaczęły delikatnie drgać, a po chwili otworzyła je. Słodko ziewnęła i spojrzała na mnie.
- Wesołych świąt – uśmiechnąłem się, widząc ją zaspaną.
- Wesołych świąt – odpowiedziała i ściągnęła brwi.
- Co się stało? – automatycznie zacząłem się niepokoić.
- Nic, tylko się zastanawiam czy to że mi się oświadczyłeś to sen – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie. Położyła głowę na mojej klatce piersiowej i objęła moje dłonie, które położyłem na jej brzuchu.
- To nie był sen pani Bieber – wymruczałem w jej włosy.
- Jeszcze nie Bieber – zaśmiała się i splotła nasze palce.
- Tak ogólnie to czy data dwudziesty styczeń ci odpowiada? – wolno się podniosła i spojrzała na mnie zdumiona.
- Chcesz brać ślub? – uniosła brwi zdumiona.
- No chyba po coś ci się oświadczyłem, tylko mi nie mów że na marne popsułem sobie nerwy – zaśmiałem się na co Roxana delikatnie nachyliła głowę i pocałowała mnie w usta.
- Ciągle nie wiem czemu się denerwowałeś – uśmiechnąłem się i oparłem o ramę łóżka.
- Nie zmieniaj tematu – pogroziłem jej palcem.
- Nie zmieniam, po prostu zaskoczyłeś mnie tą wiadomością. Jeszcze nawet nie powiedzieliśmy o naszych zaręczynach rodzinie, a ty już masz ustaloną datę – ponownie oparła się o moją klatkę piersiową.
- Po prostu ją zaproponowałem – mruknąłem.
- Najpierw powiedzmy o zaręczynach rodzinie – usiadła do mnie bokiem i spojrzała uśmiechnięta – a potem, jeżeli oni nie będą mieli nic przeciwko zgadzam się na dwudziestego stycznia.
Zaśmiałem się szeroko i oparłem nasze czoła o siebie.
- A jeżeli się nie zgodzą to wyjeżdżamy do Las Vegas i tam bierzemy szybki ślub – Roxana zaśmiała się perliście.
- Jesteś nienormalny.
- Moje Beliebers sądzą że jestem normalny – Roxana zagryzła wargę i spojrzała na mnie zmieszana.
- A jak im to powiesz? Przecież nie możesz powiadomić ich po fakcie – ściągnąłem brwi.
- Myślę, że tweet będzie najlepszy – zagryzłem wargę – albo filmik na instagramie.
- Justin, nie możesz tego zrobić tak po prostu – jęknęła – jakby nie było to też zmieni ich życie.
I tutaj Roxana miała rację. Przez moją głowę przeszło wiele pomysłów: zwołać Beliebers, zrobić koncert, napisać tweeta i jeszcze kilkanaście innych pomysłów. Na początku odrzuciłem jednak te, które „wyróżniłyby” jedynie niektórych. Chciałabym aby wszyscy dowiedzieli się o naszym ślubie w mniej więcej takim samym czasie.
- Powiemy im o twojej chorobie serca? – mruknąłem niepewnie.
- Chyba tak. Myślę, że cała prawda będzie najlepsza – pokiwała głową.
- Nagram filmik i wrzucę na konto kidrauhl – spojrzałem na brunetkę z zapytaniem.
- Chyba tak będzie najlepiej. Musisz jeszcze powiadomić Scoota – przyznałem jej rację.
- Tak więc wszystko w moich rękach. Ja chyba zacznę siwieć albo łysieć – zaśmiałem się. Roxana przejechała dłonią przez moje włosy.
- Co ja biedna zrobię mając łysego, albo siwego narzeczonego – jęknęła. Zaśmiałem się i pocałowałem ją czule. Objęła dłońmi moją szyję, a ja delikatnie masowałem jej talię.
Przejechałem językiem po jej dolnej wardze aby dała mi dostęp do swoich ust. Delikatnie rozchyliła wargi, a ja zacząłem wodzić językiem po jej podniebieniu. Nie walczyliśmy o dominację. Język Roxany delikatnie łaskotał mój co przyprawiało mnie o przyjemne dreszcze.
- Justin – szepnęła mi w usta. Odsunąłem się od niej i spojrzałem na jej zaróżowione policzki. – Musimy iść na śniadanie i rozdanie prezentów – uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją w usta.
- Jest mi tutaj dobrze – trąciłem o siebie nasze nosy.
- Musisz wszystkim powiedzieć o zaręczynach – jęknąłem i opadłem na poduszki. – Justin, to facet zawsze mówi o zaręczynach.
- Faceci mają gorzej – mruknąłem.
- Zobaczymy co byś powiedział gdybyś miał zachcianki, których nie możesz spełnić, restrykcyjną dietę, musiałbyś biegać co pół godziny do toalety, miał obolały kręgosłup i opuchnięte nogi – zaczęła mnie dźgać palcem w klatkę piersiową – więc nie mów mi kto ma tutaj gorzej, bo zwykłe oznajmienie całej rodzinie, że się pobieramy to nic w porównaniu z tym co ja przechodzę – warknęła, a ja uniosłem ręce na znak kapitulacji.
- Wygrałaś – uśmiechnąłem się. Roxana wstała i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej luźną, czerwoną bluzkę na ramiączkach i granatowe rurki. Z komody wzięła bieliznę i spojrzała na świecące za oknem słońce.
- Chciałabym aby padał śnieg – jęknęła. Wstałem z łóżka i podszedłem do niej. Przytuliłem jej plecy do swojej klatki piersiowej i pocałowałem ją w policzek.
- Obiecuję ci, że przyszłe święta spędzimy w Kanadzie, a tam będziesz mieć tyle śniegu ile sobie tylko wymarzysz – tym razem pocałowałem ją w szyję, a ona cicho westchnęła.
- Okej – powiedziała i po prostu odeszła. Dopiero teraz zorientowałem się, że tak dalekie wybieganie w przyszłość było nie na miejscu.
Westchnąłem i obróciłem się w jej kierunku. Zanim zamknęła za sobą drzwi od łazienki, uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej mój czerwony podkoszulek w białe świąteczne wzory. Dopasowałem do tego zwykłe rurki. Z komody wyciągnąłem świeże bokserki i postanowiłem wziąć prysznic w łazience mamy.
Zapukałem do drzwi jej pokoju i kiedy usłyszałem „proszę” wszedłem do środka.
- Mogę wziąć prysznic u ciebie? – ściągnąłem brwi, a po chwili zaśmiałem się widząc jak nieudolnie schowała prezenty pod łóżkiem.
- Jasne – powiedziała i kopnęła wystające pudełko.
- Udam, że nie widziałem – wskazałam palcem na pudełko – lepiej je znieś teraz bo potem dzieciaki będą na dole – powiedziałem zanim zamknąłem drzwi od łazienki.
Rozebrałem się do naga i wszedłem pod kojący strumień wody. Wziąłem jedynie krótki prysznic, po czym ubrałem się w wcześniej przygotowany zestaw. Wysuszyłem włosy i postawiłem je do góry na żel. Zaśmiałem się widząc mój żel w łazience mamy. A zawsze myślałem, że gubię je w czasie podróży.
Wyszedłem z łazienki, ale jej już tam nie było. Widocznie posłuchała mojej rady i zniosła prezenty na dół. Wróciłem do pokoju, gdzie zastałem Roxanę ścielającą łóżko.
- Zostaw to – chwyciłem jej dłoń.
- Przecież nie dźwigam ciężarów – jęknęła. Obróciłem ją do siebie przodem i pocałowałem w czubek nosa.
- Ale ja nawet nie lubię, kiedy sama chodzisz – zaśmiała się i usiadła na fotelu. Dokończyłem ścielanie łóżka i poszedłem do łazienki umyć zęby.
- Chodźmy na dół – chwyciłem jej dłoń i razem zeszliśmy do jadalni. Wszyscy siedzieli już przy stole.
- Wesołych świąt – powiedziałem jednocześnie z Roxaną, na co wszyscy się zaśmiali.
- Jak się czujesz? – ciocia Roxany pogładziła ją po plecach.
- Jest okej – uśmiechnęła się delikatnie i ścisnęła moją dłoń. Spojrzałem na nią zdezorientowany, ale uśmiechnęła się do mnie.
Podałem Roxanie wcześniej przygotowaną dla niej porcję. Sam wziąłem dla ciebie jedynie dwa świąteczne naleśniki ze syropem klonowym.
Każdy rzucił się w wir rozmów, a mnie znowu zaczęła zżerać trema. Po około godzinie wszyscy przeszli do salonu.
- Justin teraz musimy im powiedzieć – Roxana cmoknęła mnie w ramię pocieszająco. Splotłem nasze dłonie i poczekałem aż wszyscy znajdą się w salonie. Stanąłem z Roxaną obok kanap, a moi dziadkowie widocznie już wiedzieli co mamy zamiar zrobić bo uśmiechnęli się do nas pocieszająco.
- Zanim zaczniemy rozpakowywać prezenty chciałbym coś ogłosić – wydusiłem. Poczułem jak dłoń Roxany zaczyna mocniej ściskać moją, a drugą dłoń jeździła po moim wytatuowanym przedramieniu.
- Wczoraj wieczorem, ja i Roxana zaręczyliśmy się – spojrzałem po twarzach zebranych. Babcia z dziadkiem siedzieli uśmiechnięci, a mama z tatą byli chyba trochę osłupieni. Erin uśmiechnęła się szeroko, a Jazmyn łapczywie patrzyła na prezenty pod choinką. Jaxon machał nogami, a Jessica i Dudu przybyli żółwika jakby coś wygrali, zaraz po tym kiedy uśmiechnęła się do nich ciocia Roxany.
- Myślałam, że nigdy się nie zdecydujecie – moja mam wydusiła i przewróciła oczami. Zaśmiałem się z ulgą, kiedy każdy zaczął jej potakiwać, a zaraz potem bić brawo. Kolejno podchodzili do nas i nam gratulowali. Spojrzałem kątem oka na Roxanę, która z wielkim uśmiechem na twarzy właśnie przytulała swoją ciocię.
- Kiedy będą prezenty? – chyba każdy usłyszał donośny krzyk Jazmyn bo wszyscy zaśmiali się. Wróciliśmy na swoje miejsca, a zaraz potem rozdawaliśmy prezenty. W tym roku ta czynność przypadła mnie i Roxanie, która oddała swoje miejsca zawiedzionej Jazmyn. Ja czytałem dla kogo jest prezent, a Jazmyn, jeżeli nie był za duży, podawała go adresatowi.
Po około godzinie wszyscy byli obstawieni kolorowymi paczkami. Jaxon przeglądał nową książkę, którą znalazł w którymś z pudełek. Jazmyn jeździła na nowym rowerze wokół wysepki w kuchni i wydawała odgłosy silnika. Reszta najzwyczajniej rozmawiała, albo zaczęli zanosić swoje prezenty do pokojów.
- Może wezmę prezenty na górę? – podszedłem do Roxany i przerwałem jej rozmowę z Jessicą.
- Mógłbyś? Zaraz tam pójdę – uśmiechnęła się do mnie łagodnie.
- Okej – pocałowałem ją w policzek i wziąłem jak najwięcej naszych prezentów, aby zaoszczędzić chodzenia po schodach.

Roxana

- Kiedy masz wyznaczony poród? – Jessica delikatnie gładziła mój brzuch. Tak naprawdę to było bardzo przyjemne kiedy każdy łaknął kontaktu z jeszcze nienarodzonym dzieckiem.
- Pod koniec lutego chociaż wszyscy uważają, że powinien odbyć się wcześniej – mruknęłam.
- Chyba mają rację – blondynka uśmiechnęła się do mnie – dziecko będzie już mogło samo funkcjonować, a dla ciebie to mniejsze obciążenie.
- Ale się boję – przewróciłam oczami.
- Nie masz się czego bać – oderwała dłoń od mojego brzucha i zaśmiała się kiedy Dudu pocałował ją w policzek.
- Macie ustaloną datę ślubu? – Dudu usiadł na fotelu obok kanapy na której siedziałam z Jessicą.
- Rozmawialiśmy o dwudziestym stycznia – wzruszyłam ramionami. Uśmiechnęłam się, kiedy Jessica otworzyła najpierw usta, a potem je zamknęła.
- To za niecały miesiąc. Jak ja wam to zorganizuję? – ściągnęła brwi.
- Nie musisz niczego…
- Muszę – przerwała mi – wszystko rozplanuję i będzie okej. Jutro będę z wami wszystko omawiać.
- Co omawiać? – Justin usiadł na oparciu obok mnie.
- Jessica będzie nam organizować ślub – zaśmiałam się.
- Ale to ma być coś skromnego – szatyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem – prawda?
- Jestem takiego samego zdania – pokiwałam głową i spojrzałam na zawiedzioną Jessicę.
- Ale tak sto osób? – patrzyła się na nas z miną zbitego psa. Widziałam jak Dudu nie może już opanować śmiechu. Dobrze wiedział w co się wpakowaliśmy.
- Myślę że na pięćdziesięciu się zatrzymamy – urwałam jej i poczułam jak Justin łapie mnie za dłoń.
- Chodźmy na górę – uśmiechnął się do mnie.
- To chyba dobry pomysł – z jego pomocą podniosłam się. Jessica próbowała coś nam powiedzieć, ale Dudu zatkał jej usta dłonią.
Justin pomógł mi wejść po schodach trzymając mnie w pasie. Poszliśmy do naszej sypialni gdzie od razu usiadłam w moim obszernym fotelu. Szatyn chwycił gitarę i usiadł na łóżku. Obserwowałam jego ruchy, co chwila zagryzał wargę zerkając na kartkę.
- Mam dla ciebie prezent – spojrzał na mnie, a potem z powrotem na kartkę. Odłożył ją i nie czekając na moją odpowiedź zaczął szarpać struny. – Across the ocea, across the sea starting to forget the way you look at me now. Over the mountains, across the sky, need to see your face, I need to look in your eyes. - poczułam jak w moich oczach zaczynają pojawiać się łzy. Jego słowa dalej płynęły, a ja czułam ile ta piosenka dla mnie znaczy. Nie były to puste słowa, które rzuca się na wiatr. To była obietnica.
Wpatrywałam się w Justina. Nie patrzył na mnie. Jego oczy były przymknięte, co jakiś czas zerkał na swoje dłonie, które sunęły po strunach gitary. Sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie, tak jakby chciał przekazać całym sobą to co kryło się wewnątrz jego. Co kryło się w jego sercu.
Przestał grać, a jego oczy skupiły się na mnie. Szybko odłożył gitarę i podszedł do mnie. Kucnął i objął moją twarz dłońmi.
- Kochanie czemu płaczesz? – powiedział z lekką chrypką. Zaśmiałam się i położyłam swoje dłonie na jego dłoniach.
- Bo to było piękne – pochyliłam się i delikatnie pocałowałam go w usta.
- Cieszę się, że podoba ci się piosenka – zagryzł wargę.
- Musisz ją pokazać światu. Jest niezwykła – otarłam policzki, kiedy pomógł mi wstać z fotela. Ściągnął brwi.
- Chciałem, żeby była tylko twoja – objęłam go w pasie i pocałowałam w szyję.
- I będzie, ale ona pomoże wielu ludziom.
________________________________

Nudny, ale za to masakrycznie romantyczny.

Proszę o to, aby każdy z Was kto czyta zostawił w komentarzu po sobie jakikolwiek ślad. Chcę zobaczyć czy jest sens pisać kontynuację czy nie.

Dziękuję, smilelivesinme