56.
- Moja głowa – jęknąłem otwierając
oczy. Wieczór kawalerski zdecydowanie był szalony.
Rozejrzałem się dookoła i swój
wzrok zatrzymałem na Roxanie, która siedziała przy biurku i coś pisała.
- Dzień dobry – odwróciła się w
moją stronę, próbując powstrzymać śmiech.
- Ciii… - przyłożyłem palec do
ust, dając jej znak, aby mówiła ciszej.
- Wodę masz na stoliku – wskazała
głową, na szklankę stojącą na szafce nocnej. Obok niej leżała też aspiryna.
Wziąłem dwie tabletki i popiłem je całą zawartością szklanki.
- Przypomnij mi następnym razem,
żebym nie szedł na żadną imprezę z Dudu, okej? – jęknąłem. Dziewczyna podeszła
do mnie i usiadła na brzegu łóżka. Gładziła mnie po głowie, tak jak matka
gładzi dziecko kiedy ono jest chore.
- Okej – uśmiechnęła się. – Idź
weź zimny prysznic, to ci pomoże – pocałowała mnie delikatnie w usta gdy
usiadłem. Westchnąłem, kiedy spojrzała znacząco na drzwi łazienki.
Półprzytomny wszedłem pod prysznic
zimnej wody. Kiedy uznałem, że to już koniec prysznica, uświadomiłem sobie iż
jutro biorę ślub.
- Cholera – przejechałem dłonią po
twarzy. Jednak zaraz potem uśmiechnąłem się, uświadamiając sobie z kim biorę
ślub.
Roxana była dla mnie aniołem. Kimś
zesłanym z nieba, kto może cię ochronić od wszystkiego. Jednak była niezwykle
kruchym aniołem, którego trzeba chronić. Kiedy ona stała się moim aniołem, ja
równocześnie stałem się jej strażnikiem od niebezpieczeństw. Ona spełniała
swoje zadanie, ja często zawodziłem.
- Justin żyjesz tam jeszcze? –
głos Roxany wyrwał mnie z zamyśleń. Uświadomiłem sobie, że w tym czasie
zdążyłem się ubrać.
Wyszedłem z łazienki i
uśmiechnąłem się szeroko.
- Dzień dobry – przytuliłem do
siebie dziewczynę i pocałowałem w usta.
- Prysznic pomógł? – mruknęła
przez pocałunek.
- Bardzo – uśmiechnąłem się.
Oddaliła ode mnie swoją twarz i przyjrzała mi się.
- Będziesz coś jadł? Bo musimy
jechać z Jessicą na plażę zobaczyć jak to wszystko będzie ostatecznie wyglądać.
Ściągnąłem brwi i kiwnąłem
posłusznie głową.
- Za ile jedziemy?
- Za około godzinę wyjedziemy. Jutro
rano musimy jechać do hotelu i tam będziemy się przygotowywać i zobaczymy się
punkt druga pod ołtarzem – pogładziłem jej zaróżowione policzki.
- Od jutra będziesz tylko i
wyłącznie moja – pocałowałem ją w czoło, na co zachichotała. Wtuliła się we
mnie i oparła głowę na ramieniu.
- Ta w białej sukience to będę ja
– mruknęła mi w ramię.
- Chyba cię rozpoznam – ponownie
cmoknąłem ją w czoło i złapałem za dłonie. – Idziemy na dół? – spojrzałem na
nią pytającym wzrokiem.
- Chodźmy – uśmiechnęła się
delikatnie i wolnym krokiem ruszyliśmy na dół.
W kuchni nikogo nie było, jedynie
karteczka że Pattie i Kristen pojechały czegoś dopilnować. Zjedliśmy z Roxaną
śniadanie i poszliśmy do auta.
- Masz wszystko? – dziewczyna ściągnęła
brwi i spojrzała na mnie znad dachu auta.
- Tak – kiwnąłem głową, sprawdzając
czy mam w kieszeni dokumenty. – Jedziemy? – nie odpowiedziała tylko ostrożnie
wsiadła do auta. Wyjechałem spod domu, ostrożniej niż zwykle rozglądając się po
ulicy.
- Boisz się? – usłyszałem jej
zgłuszony głos.
- Czego? – zerknąłem na nią
bokiem.
- Jutra – wzruszyła ramionami i
odwróciła głowę w bok przyglądając się widokom za oknem.
- A mam się bać? – zaśmiałem się i
odnalazłem jej dłoń, którą chwyciłem.
- Nie wiem – spojrzała na mnie i ścieśniła
uścisk. – Ale ja się cieszę – uśmiechnęła się łagodnie.
- Ja też – przyłożyłem jej dłoń do
ust i czule pocałowałem na co zachichotała. – Kocham cię jak wariat, wiesz? –
westchnąłem.
- Ja ciebie równie mocno –
nachyliła się i pocałowała mnie w policzek.
Do końca drogi żadne z nas się nie
odzywało. Kiedy podjechaliśmy pod hotel, w którym miał się odbyć ślub, nie
wiadomo z jakich powodów zacząłem się denerwować.
Przełknąłem ślinę i razem z
Roxaną, weszliśmy w otoczeniu fotoreporterów do budynku.
- Cześć! – Jessica uściskała
entuzjastycznie najpierw mnie, a potem Roxanę. Potem gdzieś pobiegła krzycząc
do jakiegoś faceta.
- Współczuję im – zaśmiałem się.
- Ja też – brunetka zawtórowała mi
i zaczęła kogoś szukać wzrokiem.
- Kogo szukasz? – obejrzałem się
dookoła szukając kogoś szczególnego.
- Dudu, pewnie Jessica go
maltretuje – mruknęła. Po kilku sekundach odnaleźliśmy go niosącego ogromny
wazon.
- Cześć – uśmiechnął się, kiedy
odstawił wazon na miejsce. – Nie ma tutaj Jessicy? – rozejrzał się dookoła.
- Nie, poszła gdzieś – wzruszyłem ramionami.
- Niech ta szopka już się skończy –
jęknął opuszczając bezradnie ramiona. – Jutro tak się nachlam, żeby o tym
wszystkim zapomnieć – spojrzał na Roxanę, która zmrużyła oczy.
- Ale musisz mnie odprowadzić po
prostej do ołtarza, a potem to rób co chcesz – wszyscy się zaśmialiśmy, kiedy
Jessica podeszła do nas.
- Dudu czekam na wazon –
powiedziała do niego oskarżycielskim tonem. Oboje z Roxaną powstrzymywaliśmy
śmiech.
- Już idę – jęknął i ponownie
wziął wazon. Po kilku sekundach zniknął za drzwiami, które prowadziły do
pomieszczenia gdzie miała się odbyć ceremonia.
- Idźcie, a ja już tylko dopracuję
szczegóły – uśmiechnęła się i znowu odeszła.
- Idziemy? – włożyłem jedną dłoń
do kieszeni, a drugą splotłem nasze palce.
- Chodźmy zobaczyć – ruszyła pierwsza.
Poszedłem za nią, a po chwili wyrównałem kroku.
Popchnąłem drzwi i rozejrzałem się
po pomieszczeniu.
- Ślicznie – szepnęła Roxana i
położyła głowę na moim ramieniu.
Jessica jednak przeszła samą
siebie. Biały wystrój dawał niesamowite wrażenie. Biały dywan, krzesła, ołtarz
i szaty tworzyły piękną całość.
- Jutro dojdą świeże kwiaty i
wszystko będzie lepiej wyglądać – Jessica znowu pojawiła się obok nas ze swoją
paplaniną. Jednak chyba ani ja, ani Roxana nie zwracaliśmy na nią uwagi.
Chłonęliśmy elegancki i skromny wystrój pomieszczenia.
- Ślicznie – brunetka,
odpowiedziała na coś swojej przyjaciółce i delikatnie ją przytuliła.
- A tobie Justin? – domyśliłem się,
że pytała się nas czy wystrój przypadł nam do gustu.
- Jest lepiej niż myślałem –
uśmiechnąłem się i rozejrzałem po pomieszczeniu. – Chyba musimy już jechać –
objąłem delikatnie Roxanę.
- Sukienka już jest w pokoju? –
brunetka spojrzała na Jessicę.
- Tak, wszystko już jest gotowe.
Idźcie się wyspać do domu, bo jutro o piątej robię wam pobudkę – pogroziła nam
palcem na co prychnąłem lekceważąco, a Roxana się zaśmiała.
- Ty go chyba nigdy nie budziłaś –
przewróciła oczami.
- Nie wierzysz we mnie? –
blondynka założyła dłonie na piersi.
- Wierzę – pokazała przyjaciółce
zaciśnięte kciuki, kiedy wychodziliśmy z pomieszczenia. Następnie pomachała
jej, a ja kiwnąłem głową na pożegnanie.
Reszta dnia minęła niczym pół
sekundy. Mimo, że cały dzień leżałem z Roxaną w łóżku to miałem wrażenie, że to
nie ja jutro się żenię tylko jakiś mój przyjaciel.
- Cześć stary! – Christian stanął
w progu mojego domu. Zaśmiałem się na jego widok i przytuliłem po bratersku. –
No to jutro się żenisz nie? – szturchnął mnie w ramię.
- Na to wygląda – rozłożyłem ręce.
– A gdzie masz partnerkę – zacząłem go przekomarzać.
- Pojawi się jutro – zaśmiał się
szeroko. – Gdzie masz Roxanę? Już ci uciekła? – uniósł do góry brwi.
- Jest na górze – wskazałem dłonią
na schody.
- A więc, idę przywitać przyszłą
panią Bieber.
______________________________
Jedno słowo. Beznadzieja.