- Z chęcią wyszłabym gdzieś z dzieciakami – jęknęłam i
oparłam głowę na ramieniu Justina – ale mam tak strasznie opuchnięte nogi.
Siedzieliśmy na kanapie w salonie. Dzisiaj mamy drugi dzień
świąt i jesteśmy po obiedzie. Erin, rodzice Justina i ciocia poszli nie wiadomo
gdzie, dziadkowie wyjechali dzisiaj rano w odwiedziny do kuzynki, która mieszka
na obrzeżach Los Angeles, skąd wracają do Kanady, a Jessica i Dudu są na
spacerze, więc dzieciaki są pod naszą opieką. Nie jest to uciążliwe bo Jaxon
siedzi w miejscu i ogląda kolejne książki, a Jazmyn zachwyca się swoimi
prezentami.
- Może pójdziesz się położyć? – Justin gładził moją dłoń.
Pokręciłam przecząco głową.
- Perspektywa wchodzenia po schodach nie za bardzo mi
odpowiada – zsunęłam głowę na kolana Justina i westchnęłam. – Wszystko mnie
boli – od razu pożałowałam tego co powiedziałam bo szatyn spojrzał na mnie
przerażony – ale nie w takim sensie. Jest okej Justin, po prostu jestem
zmęczona – Kanadyjczyk oparł się z ulgą o poduszki.
- Może jednak pójdziesz się położyć? – gładził mnie po dłoni.
- Nie chcę być sama. Poczekajmy aż ktoś wróci – złapałam
jego dłonie i bawiłam się naszymi kciukami. Usłyszałam jak westchnął i zaczął
skakać z kanału na kanał, ale nie miałam ochoty teraz oglądać jakiś dennych
teleturniejów czy meczów koszykówki.
Poczułam nagły nacisk na pęcherz co oznaczało, że muszę
skorzystać z toalety.
- Muszę do łazienki – Justin delikatnie uniósł mi plecy, a
następnie pomógł wstać. – Dalej pójdę sama – puściłam dłonie szatyna i zaczęłam
człapać do toalety. Mojego chodu nie można było nazwać chodzeniem. Chyba nawet
człapanie było za bardzo koloryzowanym określeniem.
Kiedy załatwiłam swoje potrzeby, umyłam dłonie i wyszłam z
łazienki. Do mojego słabego samopoczucia doszły zawroty głowy i kołatające
serce.
- Justin – oparłam się o filar jedną dłonią, a drugą
położyłam na brzuchu.
Szatyn podbiegł do mnie i pomógł dojść do fotela.
- Roxana, co ci jest? – pogładził mnie po twarzy. Spojrzałam
w jego przestraszone oczy.
- Chyba musimy jechać do szpitala.
Justin
- Chyba musimy jechać do szpitala – poczułem jak cała krew odpływa
mi z twarzy, ale musiałem zacząć działać. Zadzwoniłem do rodziców i krótko
wyjaśniłem im sytuację informując, że muszę zostawić dzieciaki same w domu.
Potem kazałem Jazmyn pilnować Jaxona i wybiegłem wyprowadzić auto. Kiedy
wróciłem do domu podszedłem do Roxany i pomogłem się jej unieść.
- Przepraszam Justin – szepnęła, kiedy pomogłem jej wsunąć
buty.
- Za co? – ściągnąłem brwi i prowadziłem ją do auta.
- Niszczę ci święta – zamknąłem za nią drzwi i obszedłem
auto dookoła.
- Niczego nie niszczysz – nie wiadomo z jakich powodów
warknąłem. Westchnąłem, kiedy już wyjechaliśmy na ulicę – Przepraszam –
chwyciłem jej dłoń.
Poczułem wibrację komórki w kieszeni. Na chwilę spojrzałem
na wyświetlacz na którym widniał numer cioci Roxany.
- Tak? – odebrałem nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Jedziecie już do szpitala? – usłyszałem jej roztrzęsiony
głos. To w ogóle mi nie pomagało zachować spokój.
- Za jakieś pięć minut będziemy na miejscu – nerwowo
oblizałem usta i spojrzałem na Roxanę z przymkniętymi oczami.
- Za chwilę do was do jedziemy z Pattie – nie odpowiadając,
rozłączyłem się i docisnąłem gazu. Ponownie spojrzałem na Roxanę.
- Wszystko okej? – chwyciłem jej dłoń, ale nie poczułem
żadnego uścisku zwrotnego. – Roxana? – nerwowo raz zerkałem na nią, a raz na ulicę.
W tym momencie miałem się ochotę rozpłakać. Nie wiedziałem
co jej jest i co właściwie się z nią dzieje. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak
zdenerwowany i zrozpaczony jednocześnie. To wszystko zaczęło mnie przerastać.
Gdyby nie ta cholerna ciąża i nie to cholerne dziecko, teraz razem z Roxaną
dalej siedzielibyśmy w tym pieprzonym salonie i oglądali beznadziejne seriale.
Nie wiedziałem do kogo bardziej czuję wstręt, do siebie czy
do dziecka. Jakby nie było to ja przyczyniłem się w dużym stopniu do powstania
powodu przez który może umrzeć.
Przejechałem dłonią nerwowo po twarzy i skręciłem na parking
szpitala. Nie zważając na zakazy wjechałem na podjazd dla karetek i jak
oparzony wybiegłem z auta po jakąś pomoc. Nie musiałem długo czekać bo
mężczyzna w podeszłym wieku podszedł do mnie.
- Tutaj nie wolno parkować – wskazał na moje auto.
- Moja narzeczona jest w ciąży i ona ma kłopoty ze sercem,
chyba straciła przytomność – zacząłem mówić sam już nie wiedząc co.
- Nosze, szybko! – krzyknął, a za nim wybiegło dwóch
kolejnych mężczyzn z noszami. Podeszli do auta i delikatnie wyciągnęli Roxanę,
kładąc na noszach.
- Proszę przepakować auto, my będziemy na ostrym dyżurze –
pokiwałem głową i szybko przepakowałem auto. Pobiegłem z powrotem do szpitala i
na dużej tabliczce przeczytałem gdzie znajduje się ostry dyżur. Wbiegłem na
salę i wzrokiem odnalazłem doktora, który przyjął Roxanę. Podpinali już ją do
jakiegoś urządzenia i zaczynali robić USG.
- Czy wszystko z nią dobrze? – spojrzałem na doktora, który
bacznie przyglądał się monitorowi komputera.
- Możesz mi podać numer jej kardiologa i położnej? –
wyciągnąłem telefon i podyktowałem ciąg cyfr. – Zaraz wracam – poklepał mnie po
ramieniu i odszedł. Spojrzałem się na Roxanę, którą właśnie przebudzała pielęgniarka,
machając czymś pod jej nosem. Chwyciłem jakiś stołek i usiadłem przy jej łóżku,
łapiąc ją za dłoń. Pielęgniarka odeszła, a brunetka całkowicie otworzyła oczy i
odszukała mnie wzrokiem.
- Co się stało? – szepnęła i próbowała się podnieść, ale
powstrzymałem ją ruchem dłoni.
- Musisz leżeć. Twoja ciocia i Pattie zaraz tutaj będą –
pocałowałem jej dłoń i gładziłem kciukiem nadgarstek.
- Ale co się stało? – ściągnęła brwi.
- Straciłaś w aucie przytomność i robili ci tutaj jakieś
badania – delikatnie westchnęła i wlepiła swój wzrok w sufit. Żadne z nas się
nie odzywało, aż do powrotu doktora.
- Twój kardiolog i położna zaraz tutaj będą – stanął na
brzegu łóżka i przyjemnie się uśmiechnął. – Teraz pielęgniarki pomogą ci się
przebrać i przeniesiemy cię na osobną salę, a potem do ciebie przyjdę –
podeszły do niej dwie kobiety i pomogły usiąść na wózku inwalidzkim. Poszedłem
za nimi na korytarz, ale kazano mi czekać w poczekalni aż do przydziału sali.
- Justin – nade mną stanęła mama z ciocią Roxany – gdzie Roxana?
– mama usiadła obok mnie i pogładziła po ramieniu.
- Pielęgniarki poszły pomóc się jej przebrać i mam tutaj
czekać aż do przydziału sali – wzruszyłem ramionami i oparłem głowę o ścianę
wypuszczając powietrze z ust.
- Wszystko z nią dobrze? – Kristen opadła na krzesło
widocznie zdenerwowana.
- W aucie straciła przytomność, ale teraz chyba wszystko z
nią dobrze – automatycznie wstałem z krzesełka, kiedy Roxana wyjechała zza
drzwi jakiegoś pomieszczenia. Pielęgniarka powiadomiła nas, że mamy jeszcze
chwilę zaczekać, więc z powrotem opadliśmy na swoje miesca.
- Lekarz dzwonił po jej kardiologa i położną – dokończyłem swoją
wypowiedz i schowałem twarz w dłoniach. Ta cała „dorosłość” wolno zaczynała
mnie przerastać.
- A gdzie jest lekarz, który ją przyjmował? – ciocia Roxany
dalej kontynuowała swój wywiad, a odpowiadania na jej pytania było zaskakująco
męczące.
- Powiedział, że przyjdzie jak Roxana już będzie w sali –
wyprostowałem się, kiedy usłyszałem swoje nazwisko. Ruszyłem w kierunku pielęgniarki,
która mnie nawoływała rozglądając się czy aby na pewno nikt mnie tutaj nie
rozpoznał.
Cała trójka po chwili znalazła się w sali Roxany. Jej ciocia
z Pattie od razu do niej doskoczyły i wypytywały niemal o wszystko, a ja
przyglądałem się tej całej sytuacji.
Tak bardzo ją kocham.
Nie mogę jej stracić przez TO dziecko.
Słowo „dziecko” w moich myślach zabrzmiało jak najgorsze
przekleństwo. Jeszcze ja łudziłem się, że wszystko będzie okej, będziemy sobie
żyć we trójkę z ślicznym bobaskiem.
Szkoda że ten „bobasek”
zabija mi narzeczoną.
A ślub? Mieliśmy wziąć ślub. Dwudziesty stycznia. Tak było
ustalone.
- Dzień dobry – do pomieszczenia wszedł ten sam lekarz,
który przyjmował Roxanę. Kristen z Pattie od razu do niego podeszły i zaczęły
się wypytywać o najróżniejsze szczegóły. Ja podszedłem do dziewczyny i złapałem
jej dłoń.
- Justin? Coś nie tak? – podniosłem wzrok na jej
zdezorientowaną twarz.
- Nie, wszystko jest okej – sztucznie się uśmiechnąłem i
oparłem usta na jej dłoni – po prostu się o ciebie martwię.
- Nie musisz. Wszystko będzie dobrze – prychnąłem pod nosem.
- Właśnie widzę – spojrzałem z wyrzutem na dziewczynę, a ona
otworzyła usta ze zdumienia.
- Co ciebie dzisiaj ugryzło? – wyrwała swoją dłoń i położyła
na swoim zaokrąglonym brzuchu.
- Nic, po prostu się o ciebie martwię – jęknąłem. Nie
chciałem być chamski w stosunku do niej.
- To martw się inaczej – nie kontynuowała bo do sali weszła
położona Roxany. Uśmiechnęła się do nas i poprosiła doktora na zewnątrz.
To wszystko coraz bardziej zaczyna mi się nie podobać. Cała
ciąża, wieczne zapewniania Roxany że wszystko będzie dobrze chociaż oboje
wiemy, że tak nie będzie. To strasznie boli.
- Z dzieckiem wszystko dobrze – Kristen uśmiechnęła się i
usiadła na brzegu łóżka. Pattie zajęła miejsce w rogu pokoju i przyglądała się
nam ze spokojem.
- A co z Roxaną? – spojrzałem badawczo na ciocię Roxany.
- To tylko omdlenie i chwilowe
zasłabnięcie, wszystko wolno zaczyna wracać do normy – uśmiechnęła się blado.
Jakoś nie uwierzyłem w jej zapewnienia.
Pokiwałem głową i oparłem ją na
dłoniach. Nie chciałem o tym wszystkim myśleć. Jednak to znowu napływało. Wolno
uświadamiałem sobie to, że Roxana może odejść szybciej niż się wszyscy
spodziewaliśmy.
- Kiedy tata z Erin i dzieciakami
wracają? – nagle wypaliłem. Mama spojrzała się na mnie zdziwiona.
- Mają samolot jutro rano, a czemu
pytasz? – ściągnęła brwi.
- Nie wiem. Po postu byłem ciekaw –
wzruszyłem ramionami.
Spojrzałem na zegarek. Była
trzecia po południu, a ja się czułem jakby to był późny wieczór.
Przeciągnąłem się i szeroko
ziewnąłem.
- Jedź do domu i się prześpij – spojrzałem
na Roxanę, która lustrowała mnie wzrokiem.
- Pojadę wieczorem – ponownie się
nachyliłem i oparłem głowę na pięściach.
- Przyjedziesz tutaj wieczorem, a
wtedy ciocia i Pattie pojadą. Przy okazji przywieziesz mi bieliznę i piżamy –
pogładziła mnie po przedramieniu. – Jedź i odpocznij – delikatnie się
uśmiechnęła.
- Roxana ma rację – Kristen
uśmiechnęła się w moim kierunku.
- Ale wracam tutaj o ósmej –
podniosłem się z krzesełka.
- Okej, nigdzie się nie ruszam – brunetka
delikatnie się zaśmiała, kiedy wychodziłem z pomieszczenia.
- Gdyby coś się działo, jestem
cały czas pod telefonem – spojrzałem wymownie na Pattie i Kristen po czym
uśmiechnąłem się do Roxany. Wyszedłem z pomieszczenia, a następnie opuściłem
szpital. Przed wejściem czekała na mnie masa fotoreporterów szukających taniej
sensacji.
- Spieprzać – wymamrotałem, kiedy
wsiadłem do auta i odpaliłem silnik.
_________________________________
PONAD 60 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! YAY! DZIĘKUJĘ :)
Powinny być dobre wiadomości, ale chyba nie. Rozdział z opóźnieniem, a w dodatku denny. Jeżeli tak dalej będzie mi się pisać to koniec będzie szybciej niż się sama tego spodziewałam.
Dziękuję za 29 komentarzy pod poprzednim rozdziałem.
Zapraszam na mojego drugiego bloga o Agnes i Justinie KLIK
Mega ! Smutny ale mam nadzieje ze bedzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńjaki denny? co ty gadasz dla mnie jest zajebisty ;d
OdpowiedzUsuńtylko szkoda , że smutny ;d
czekam już na nn:D
życzę weny ;3
Denny, nie on jest super, a ty nie przestawaj pisać bo piszesz naprawdę świetnie :)
OdpowiedzUsuńjestes niesmowita ;) anuska2512 ;)
OdpowiedzUsuńmnie bardzo się podobał, czekam na nn ;*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, szkoda, że tak późno trafiłam na twoje opowiadanie. Muszę zacząć czytać od 1 rozdziału ; C ; d
OdpowiedzUsuńa i jeszcze chciałam dodać prosze informuj mnie na tt jak bd dodawała nowe rozdziały ok?;) anuska2512
OdpowiedzUsuńZajebisty jak zawsze XD Czekam nn :D
OdpowiedzUsuń