czwartek, 21 marca 2013

42.


Wtuliłam się mocniej w ciało szatyna i ziewnęłam.
- Jesteś zmęczona? – podniosłam głowę i spojrzałam w jego zmartwioną twarz.
- Chce mi się spać, ale to norma – uśmiechnęłam się delikatnie. W oddali było widać dom Justina i w duszy dziękowałam sama sobie, że wytrwałam i nie usnęłam na plaży.
- Zaraz będziemy na miejscu – usłyszałam zza pleców głos Kennego. Był niezastąpiony jako ochroniarz. Często zapominałam o jego obecności.
Do końca podróży szłam wtulona w Justina. Nawet nie poczułam kiedy wziął mnie na ręce i wniósł do domu, a następnie posadził na łóżku.
- Pójdę się umyć – wstałam i podeszłam do szafy. Z wyznaczonej dla mnie półki wyciągnęłam krótkie, dresowe spodenki i szarą koszulkę. Z mojej szuflady w komodzie wzięłam czystą bieliznę i poszłam do łazienki. Rozebrałam się do naga, a ubrania i bieliznę wrzuciłam do kosza. Weszłam pod prysznic i odkręciłam na raz kurek z zimną i gorącą wodą. Ustawiłam dla siebie odpowiednią temperaturę i zaczęłam namydlać ciało truskawkowym żelem pod prysznic. Umyłam głowę i dokładnie spłukałam całą pianę. Kiedy wyszłam spod prysznica zawinęłam włosy w ręcznik, a drugim wysuszyłam ciało. Wtarłam w siebie balsam i założyłam bieliznę, a następnie moje prowizoryczne piżamy. We włosy wtarłam odrobinę jedwabiu i rozczesałam szczotką. Związałam je w wysoką kitkę i wróciłam do pokoju.
- Cześć – usiadłam na łóżku obok Justina. Dokładniej przyjrzałam się jego osobie i zdziwił mnie jego wygląd. – Już się umyłeś? – ściągnęłam brwi.
- A co w tym takiego dziwnego? – zaśmiał się i oderwał na chwilę wzrok od ekranu laptopa, aby spojrzeć na mnie.
- No bo ja byłam w łazience – położyłam się na jednym boku i przytuliłam się do poduszki.
- Poszedłem do łazienki mamy. Nie chciałem tyle czasu marnować na czekanie, a potem na mycie się – zaczęłam go drapać po wytatuowanej łydce.
- Słodkie – uśmiechnęłam się. Justin zamknął laptopa i odłożył go na bok. Po chwili znalazł się tuż obok mnie.
- Ty jesteś słodka jak się śmiejesz – cmoknął mnie w nos, a ja mimowolnie się zaśmiałam – jak teraz.
- Jesteś niemożliwy – schowałam twarz w poduszkę.
- Można tak to ująć – poczułam jak wyrywa mi przedmiot z rąk. – Czemu się zasłaniasz? – spojrzał na mnie z podniesionymi brwiami.
- Bo mnie zawstydzasz – uśmiechnęłam się, a chłopak pochylił się nade mną i potarł nasze nosy.
- Wstydzisz się mnie? – oparł o siebie nasze czoła. Czułam na twarzy jego miętowy oddech i łaskotanie za każdym razem kiedy mrugał.
- Troszeczkę – zmarszczyłam nos i cmoknęłam szatyna w usta.
- Dlaczego? – w jednym momencie położył się obok mnie opierając głowę na ręce i bacznie się mi przyglądając.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami – tak już mam.
- Musimy to zmienić – uśmiechnął się szeroko.
- Jak? Mam przebiec naga po ulicy? – powiedziałam podnosząc brwi. Justin zaśmiał się i położył na plecach.
- I kto tutaj jest niemożliwy? – powiedział przez śmiech.
- Ty? – teraz to ja oparłam głowę na ręce i przyglądałam się Justinowi.
- No nad tym bym się zastanowił – przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu, a palcem zaczęłam kreślić różne kształty na jego brzuchu. Po chwili poczułam jak moje powieki stają się coraz cięższe. Mimo, że próbowałam z tym walczyć, Morfeusz w ekspresowym tempie porwał mnie do krainy snów.

Justin

Roxana widocznie walczyła ze snem, jednak po krótkiej chwili poddała się. Delikatnie wysunąłem ramię spod jej głowy. Na palcach przeszedłem przez pokój i jak najciszej z niego wyszedłem. Powolnym krokiem zszedłem do salonu gdzie zastałem mamę.
- Cześć synek – uśmiechnęła się do mnie, a kiedy usiadłem obok niej pogładziła mnie po dłoni. – Jak wam minął dzień?
- Dobrze. Nareszcie spędziliśmy go razem – powiedziałem i opuściłem głowę. Nerwowo bawiłem się sznurkami od dresów, które miałem na sobie.
- Co jest? – kobieta szturchnęła mnie delikatnie w ramię.
- Ja się boję – szepnąłem. Wyprostowałem się i zerknąłem się na zdezorientowaną mamę. – Boję się, że to są ostatnie miesiące jej życia, a ja będę je spędzać w trasie – poczułem łzy w oczach. Pattie od razu mnie przytuliła i cmoknęła w głowę.
- To nie jest nikogo wina. Nie możesz przewidzieć wszystkiego – jej spokojny głos w jakiś sposób ukoił moje zszargane nerwy.
- A co ty byś zrobiła, gdybyś była w mojej sytuacji? – zapadła między nami nie przyjemna cisza. Usłyszałem ciche westchnięcie.
- Nie wiem Justin. Musisz sam zdecydować – spojrzałem się na nią błagalnie. – Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc. To musi być twoja decyzja, której nie będziesz żałował.
- Rozumiem – wymamrotałem i wstałem z kanapy. – Muszę iść na górę, coś sprawdzić – kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno. Mozolnym krokiem ruszyłem do siebie do pokoju. Usiadłem na łóżku i patrzyłem na śpiącą Roxanę. Przez moją głowę przewijało się teraz tysiące myśli. Beliebers traktowałem jak własną rodzinę, a Roxanę kochałem nad życie. Nie chciałem zawieść nikogo.
Dwa i pół miesiąca bez Roxany będzie mordęgą, ale świadomość, że zawiodę Beliebers będzie jeszcze gorsza. Muszę coś zrobić, aby zadowolić obie strony.
Wyszedłem na korytarz i wybrałem numer Scootera.
- Coś się stało? – w słuchawce usłyszałem jego zaniepokojony głos.
- Musimy przyśpieszyć trasę. Trzeba coś wymyślić – powiedziałem na jednym tchu.
- Ale co się stało? – wyraźnie się niecierpliwił.
- Możesz do mnie przyjechać? – zmierzwiłem dłonią włosy.
- Będę u was za jakieś pół godziny – odruchowo spojrzałem na zegarek. Była ósma wieczorem.
- Okej. Na razie.
- Cześć – rozłączyłem się i włożyłem telefon do kieszeni od spodni. Wróciłem do pokoju i podszedłem do łóżka. Nachyliłem się nad dziewczyną i delikatnie pocałowałem ją w skroń.
- Kocham was – wyszeptałem. Delikatnie pogładziłem głowę Roxany, wplątując palce w jej włosy. Odszedłem od łóżka dopiero kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi na dole.
- Cześć – przywitałem się z menagerem, kiedy schodziłem po schodach.
- Co się dzieje? – ściągnął brwi i usiadł na kanapie w salonie. Mama siedziała obok niego, a ja na fotelu naprzeciwko.
- Roxana jest chora na serce i to zagraża jej życiu – Scooter spojrzał się na mnie zaskoczony. Pokiwałem niemrawo głową jakby chcąc potwierdzić moje wcześniejsze słowa. – Musimy coś zrobić żeby przyśpieszyć koncerty.
- A w ile chcesz to zrobić?
- W miesiąc – powiedziałem pewnie. Mężczyzna zachłysnął się powietrzem, a mama spojrzała się na mnie widocznie zdziwiona.
- Przecież… musiałbyś dawać czasami dwa koncerty dziennie. Tym bardziej, że niektórych nie da się przenieść – potarłem skronie, wiedząc jaki wysiłek czeka mnie i moją ekipę.
- Niektóre trzeba będzie odwołać. Jeżeli gdzieś gram dwa koncerty, dam je w jednym dniu. Musimy coś zrobić – spojrzałem się błagalnie na Scootera. Westchnął i podrapał się po głowie.
- A koncerty, które będziesz grał po świętach?
- Tą część trasy musimy wstrzymać do porodu – przymknąłem oczy.
- Z tym nie będzie tak źle. Bilety jeszcze nie są w sprzedaży – westchnął i wstał z kanapy. – To ja jadę męczyć organizatorów i błagać ich o przebaczenie – delikatnie się uśmiechnął i ruszył do drzwi wyjściowych. Poszedłem za nim.
- Dzięki – powiedziałem przy samych drzwiach.
- Nie ma za co – przybił ze mną piątkę i pobiegł do swojego auta. Wróciłem do salonu i spojrzałem się na zszokowaną mamę.
- Wykończysz się – pokręciła głową z dezaprobatą.
- Nic mi nie będzie – warknąłem pod nosem.
- Tak samo było ostatnio i rok temu – podniosła brwi do góry i ściągnęła usta.
- Teraz znam swoje granice, okej? – powiedziałem jej z wyrzutem.
- Rób co chcesz – mruknęła, a ja odwróciłem się do niej plecami i w końcu poszedłem spać.
______________________________________

Do bani. Wszystko jest beznadziejne.
Sprawa druga po wyrażeniu mojej opinii na temat tego tudzież rozdziału.
Kilka z was pytało się mnie o to czy możecie się ze mną spotkać przed koncertem. Otóż mówię wam: TAK! Jeżeli ktoś z was chce się ze mną spotkać, niech pisze do mnie na TT: @smilelivesinme Asku: ask.fm/PurpleGlass lub GG: 9918809. Jest jeszcze jedna opcja. Jeżeli jesteście w plusie, mogę do was zadzwonić w czasie koncertu. Kontakt powyżej :)
Rozdział na moim drugim blogu: sayyouloveme-agnes.blogspot.com pojawi się najprawdopodobniej jutro. Jeżeli możecie zareklamujcie moje blogi. Napiszcie w komentarzu, gdzie dodajecie linki, a ja się odwdzięczę :)

sobota, 9 marca 2013

41.


- Na jaki kolor przemalujemy ściany? – siedziałem przed laptopem i wpisywałem jakieś bzdurne sformułowania w wyszukiwarkę.
- Uspokój się – Roxana siedziała naprzeciwko mnie i śmiała się pod nosem.
- A gdzie postawimy łóżko? – dalej oglądałem obrazki nie przejmując się śmiechem dziewczyny.
- Uspokój się – przesiadła się obok mnie i oparła głowę na ramieniu.
- Ja proponowałbym tutaj gdzie stoi bo chyba to najlepsze miejsce – kontynuowałem swój monolog, a Roxana zamknęła mi dłonią laptop.
- Juuustin – powiedziała przeciągając głoski – daj już dzisiaj temu spokój – splotła nasze palce i spojrzała mi w oczy.
- Wyjeżdżam już za dwa dni, a nie chcę cię z tym wszystkim zostawić samej – uśmiechnąłem się łagodnie i smoknąłem ją w czoło.
- Pattie mi pomoże – wzruszyła ramionami.
- Gdybyśmy jej pozwolili to sama kładłaby nam tutaj panele jednocześnie malując ściany – oboje zaśmialiśmy się. Odłożyłem laptop na szafkę nocną i położyłem się na łóżku. Roxana oparła głowę o moje ramię i westchnęła.
- Co jest? – obróciłem głowę w jej kierunku.
- Wyszłabym gdzieś. Jakiś spacer na plaży, albo coś – wzruszyła ramionami. Spojrzałem przez okno. Rzeczywiście. Pogoda była piękna, jak przystało na koniec września w Los Angeles. Było prawie dwadzieścia sześć stopni, a to dopiero południe. Powiewał łagodny wiatr, więc było idealnie.
- No to idziemy – wstałem z łóżka i wyciągnąłem dłoń do Roxany. Ta chwyciła ją niepewnie i wolno wstała z łóżka.
- Idziemy? – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Tylko się przebierzemy bo w dresach nie pójdziemy i zadzwonię do Kennyego. Ty idź się przebrać, a ja zadzwonię – wskazałem palcem raz na dziewczynę, a potem na siebie. Chociaż tyle mogę dla niej z robić.

Roxana.

Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, zadowolona, że mogę wreszcie przejść się po okolicy. Będzie mi towarzyszył Kenny i Justin, ale to dodaje temu spacerowi jedynie wielkiego plusa.
Podeszłam do szafy i spojrzałam się na moje ubrania. W dwie trzecie z nich już się nie mieszczę i muszę zrobić kolejne zakupy. Jednak to nie dzisiaj.
Wybrałam turkusową spódniczkę i białą, luźną podkoszulkę na ramiączkach. Plusem spódniczki było to, że była na gumce więc jeszcze z niej nie „wyrosłam”.
Założyłam zestaw na siebie i włosy związałam w wysokiego koczka. Założyłam na nos moje okulary przeciwsłoneczne, a na nogi wygodne, cieliste sandałki. Zeszłam ze schodów i uśmiechnęłam się na widok Justina. Miał na sobie granatowe spodnie za kolana i biała podkoszulkę. Na nosie miał czarne okulary, a na stopach białe vansy.  
- Idziemy? – Justin objął mnie w tali i pocałował w czoło.
- A jest Kenny? – stanęłam naprzeciwko niego i założyłam okulary na głowę.
- Czeka w ogrodzie – chwycił mnie za dłoń i ponownie cmoknął w czoło.
- A to za co? – zaśmiałam się.
- A nie wiem – wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. – Chodźmy – ruszyliśmy w kierunku drzwi wyjściowych. Pod tarasem stał Kenny z butelką wody w dłoni.
- Cześć – uśmiechnęłam się na jego widok. Powitał nas swoim firmowym uśmiechem i machnięciem dłoni.
- Gdzie idziemy? – spojrzał się na nas wesoły.
- Gdzie? – Justin spojrzał się na mnie wyczekująco.
- Do sklepu kupić wodę? – nagle szatyn puścił moją dłoń i pobiegł do domu. Nie zdążyłam się nawet go zapytać gdzie mu się tak śpieszyło. Spojrzałam się na Kennego, który wzruszył ramionami i zaśmiał się pod nosem.
- Kto wie co siedzi w jego głowie? – powiedział, odkręcając butelkę z wodą i biorąc łyk.
- Nikt – wzniosłam ręce do góry i wypuściłam powietrze z ust. Justin wrócił do nas z aparatem.
- Idziemy po tą wodę? – spojrzał się na mnie i na Kennego. Opuściłam bezradnie ręce, a Kenny przepuścił nas w furtce.
Pokonaliśmy już połowę drogi do sklepu, a nikt z nas nie miał zamiaru się odezwać. Każdy rozkoszował się piękną pogodą.
- Po co ci aparat? – przypomniałam sobie i spojrzałam na przedmiot, który Justin niósł w dłoni.
- Co? – ocknął się. Puścił moją dłoń i zrobił mi zdjęcie.
- To było dziwne – wzruszyłam ramionami i ponownie chwyciłam dłoń roześmianego Justina. – Ty jesteś dziwny – pokręciłam z dezaprobatą głową.
- Masz rację – Kenny odezwał się zza moich pleców. Odwróciłam się do niego.
- Dzięki.
- Ej! – Justin zaprotestował i zaczął nam robić zdjęcia.
- A ty zostaniesz paparazzi w razie upadku kariery? – zironizowałam i spojrzałam się na Justina, który nieudolnie próbował mnie i Kennyemu zrobić jakieś dobre zdjęcie.
- Jeszcze się zdziwisz – wystawił mi język.
- Zawsze ty możesz zacząć robić zdjęcia paparazzi jak oni tobie – wzruszyłam ramionami i skręciłam w ulicę prowadzącą do sklepu.
- To nie jest zły pomysł – ponownie chwycił mnie za dłoń. Zza pleców dało się usłyszeć chichot Kennyego.
Po chwili byliśmy w sklepie gdzie kupiliśmy wodę. Potem poszliśmy na pobliską plażę.
- Ja tutaj zostanę i będę sobie na was zerkać – Kenny wskazał na ławeczkę, z której można było przyglądać się niemal całej plaży.
- Okej. Dzięki – Justin uśmiechnął się do Kennyego, a potem zrobił mu zdjęcie. – Idealne – uśmiechnął się do siebie.
Ruszyliśmy w stronę oceanu. Szatyn biegał po plaży i robił zdjęcia wszystkiemu co się rusza, stoi i leży.
- Uspokój się – zastawiłam mu dłonią obiektyw, kiedy próbował mi zrobić chyba setne zdjęcie.
- Ostatnie zdjęcie w wodzie? – zrobił minę zbitego psa.
- Mogę co najwyżej zamoczyć stopy – wystawiłam mu język.
Zdjęłam buty i weszłam do wody.
- Uśmiech – zaśmiałam się mimowolnie, widząc jak Justin próbuje zrobić zdjęcie z zasłoniętym obiektywem.
- Obiektyw – wydusiłam, kiedy szukał wady w ustawieniach aparatu.
- Ah – szepnął i zdjął zasłonę. Zrobił mi kilka zdjęć, kiedy podeszłam do niego i zabrałam aparat. Następnie to ja zrobiłam mu kilka zdjęć. Zawołaliśmy Kennyego, który zrobił nam wspólne zdjęcie w wodzie. Oddał nam aparat i wrócił na swoje poprzednie miejsce. My usiedliśmy na piasku i przeglądaliśmy zdjęcia.
- O której masz samolot? – powiedziałam nie odwracając głowy w stronę Justina. Siedziałam pomiędzy jego nogami. On dłońmi oplótł mój brzuch i położył głowę na moim ramieniu.
- O piątej po południu – powiedział niemrawo.
- Czyli mamy praktycznie cały dzień dla siebie – zaczęłam bawić się piaskiem, a Justin westchnął.
- O dwunastej muszę jechać do wytwórni załatwić kilka ostatnich spraw.
- Czyli nie cały dzień – szepnęłam i spojrzałam się w falujące morze.
- Mamy dla siebie jeszcze całe dwa dni – mruknął mi do ucha i cmoknął w policzek.
- Co będziemy robić? – położyłam aparat na mojej torbie, aby nie zakurzył się w piasku.
- Wybierać meble, farby i różne inne pierdoły – zaśmiałam się i oparłam plecami o tors Justina.
- No dobra. Pokój dziecka urządzimy następnym razem – splotłam nasze dłonie i przymknęłam oczy.
- Chłopczyk będzie się nazywał Fabian – usłyszałam szeptanie chłopaka.
- No dobra. A dziewczynka Annabel – odpowiedziałam.
- Annabel?
- Co ci się nie podoba w tym imieniu? – zmarszczyłam noc i odwróciłam się przodem do Justina.
- Nic. Przecież nic nie powiedziałem – zaśmiał się i przytulił mnie do siebie.
- Powiedzmy – wróciłam do swojej wcześniejszej pozycji. Poczułam jak Justin delikatnie całuje mnie w skroń.
- Kocham cię, wiesz? – wyszeptał.
- A ty wiesz, że ja ciebie tez kocham? – uśmiechnęłam się.
- Wiem – wyczułam rozbawienie w jego głosie.
- Ja też wiem.
_____________________________________________

Mam dla was nowinę :D JADĘ NA KONCERT! Wygrałam bilet na ESKA TV i mam taki zaciesz, że ojeja :D
Co do rozdziału to jest średni i nie podoba mi się ani trochę.

Jeżeli zmieniasz nic na tt, napisz w komentarzu stary i nowy nick, abym cię mogła dalej informować.


piątek, 1 marca 2013

40.


Uśmiechnęłam się smutno do zdjęcia, które trzymałam w dłoni. Wytarłam swoje wilgotne policzki i podwinęłam nogi pod brodę.
- Postąpiłabyś tak samo? – szepnęłam do zdjęcia matki. Wyobrażałam sobie, jak w mojej głowie rozlega się tak dobrze zapamiętany głos, jednak nic takiego nie nastąpiło. Usłyszałam jedynie cieszę przepełniającą dom.
Ciocia pojechała do lekarza porozmawiać na temat ciąży i mojego stanu zdrowia. Z Justinem nie rozmawiałam od wczoraj i sama nie wiem co bolało gorzej: to, że się pokłóciliśmy czy to, że ani jedno z nas nie odezwało się do siebie. Nie wiem co robić. Chciałabym wiedzieć co teraz o mnie myśli, ale jeżeli pragnąłby śmierci dziecka w zamian za moje życie, bez zastanowienia mogłabym się z nim rozstać, chociaż wiem jak bardzo by mnie to zabolało.
- Wróciłam! – na dole rozszedł się krzyk cioci. Leniwie zeszłam z łóżka i wolno ruszyłam schodami, które poprowadziły mnie do salonu. Ciocia siedziała na kanapie przed telewizorem, jednak ten był wyłączony. Automatycznie spojrzałam się na jej twarz. Jej mina nie mówiła zbyt wiele. Była obojętna?
- Co powiedział lekarz? – usiadłam na przeciwko kobiety. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Doktor Smith powiedziała od razu, że jeżeli chcesz donosić ciążę nie możesz się denerwować i przemęczać. Musisz się zacząć zdrowo odżywiać i koniec z kawą i herbatą. Będziesz częściej chodzić na badania kontrolne. Następne masz za tydzień. Pan kardiolog powiedział, że skieruje cię na dodatkowe badania serca, aby oszacować w jakim stopniu płód zagraża twojemu życiu. Ktoś musi z tobą przebywać całą dobę, ale niestety jeszcze dzisiaj wieczorem muszę wyjechać na uczelnię, a Dudu wraca dopiero za trzy dni, potem wyjeżdża na stypendium na uczelnię. Jessica wyjeżdża razem z Dudu, więc musisz jak najszybciej zamieszkać u Pattie – skrzywiłam się na myśl o tym, że od wczoraj nie odzywam się z Justinem.
- Pokłóciłam się z Justinem – wymamrotałam pod nosem i kątem oka spojrzałam na ciocię.
- Jak to? – spytała się zszokowana.
- Wczoraj zdecydowałam sama o tym, że nie przerwę ciąży. W dużej mierze o to mu chodziło – spuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami.
- Zrozum go. To jest dla niego wielki szok – kobieta usiadła obok mnie i objęła ramieniem. Wtuliłam się w nią i cicho zaszlochałam.
- Ja nie chcę zostać sama – wyszeptałam i zaniosłam się płaczem.
- Daj mu trochę czasu. Musi się z tym oswoić. Pattie na pewno też z nim porozmawia – kątem oka dostrzegłam delikatny uśmiech na twarzy cioci.

Justin.

Właśnie miałem ukończyć kolejny poziom na xBoxie, kiedy mama wyłączyła telewizor.
- Ej – zaprotestowałem i zmarszczyłem brwi patrząc się groźnie na kobietę.
- Masz zamiar siedzieć na tej kanapie przez resztę twojego życia? – powiedziała stanowczo, splatając dłonie na piersiach.
- Za cztery dni ruszam dalej w trasę – powiedziałem obojętnie.
- A nie pomyślałeś o tym, żeby te cztery dni spędzić z Roxaną? – zironizowała i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę.
- Myślałem o tym za nim postawiła na sobie krzyżyk – warknąłem i rzuciłem joystickiem. Nerwowo wstałem z kanapy i zacząłem krążyć po pomieszczeniu. Przeczesałem palcami włosy i pociągnąłem za końcówki. – Cholera jasna! – wrzasnąłem na całe gardło.
- Nie pomyślałeś o tym, że teraz ona tym bardziej ciebie potrzebuje? – Pattie podeszła do mnie i spokojnie pogładziła mnie po przedramieniu.
- Mogła się chociaż ze mną w jakiś sposób porozumieć – powiedziałem już spokojniej.
- Ja na jej miejscu postąpiłabym tak samo – spojrzałem się zszokowany na mamę.
- Czemu?
- Bo zabiłabym własne dziecko. Bez zastanowienia oddałabym za nie życie – uśmiechnęła się smutno. – Jeżeli najbliższe sześć miesięcy to ostatnie chwile życia Roxany, spędź je razem z nią, tym bardziej, że przez większość tego czasu nie będzie cię w domu.
Słowa Pattie przeżarły się przez moją głowę. Nadal nie mogłem sobie uświadomić tego, że najbliższe miesiące mogą być ostatnie w życiu Roxany.
- Dziękuję – przytuliłem do siebie kobietę. Ta zachichotała cicho. Chciałem już wychodzić z domu, kiedy zatrzymał mnie krzyk Pattie.
- Justin spodnie! – spojrzałem się w dół. Miałem na sobie jedynie bokserki. Jak najszybciej wróciłem do swojego pokoju i założyłem szare dresy.
Wybiegłem z domu i wsiadłem do auta. Spod garażu wyruszyłem z piskiem opon. Wskazówka na szybkościomierzu sięgała stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. W ten sposób znalazłem się pod domem Roxany w niecałe trzy minuty.
Wybiegłem z auta i zadzwoniłem domofonem. Otworzyła mi jej ciocia, a następnie pokierowała do jej pokoju. Przeskakując co drugi stopień pędziłem jak wariat do celu. Przed samymi drzwiami zatrzymałem się i delikatnie zapukałem.
- Proszę – usłyszałem zza drzwi. Wpuściłem powietrze z ust i wolno przekręciłem klamkę. Kiedy przekroczyłem próg, wzrokiem odszukałem Roxany. Siedziała na łóżku. Wolno podniosła wzrok i wtedy zobaczyłem jej załzawione oczy.
- Przepraszam – wyszeptałem. Chciałem do niej podejść, ale nie mogłem. Stałem i czekałem na jej reakcję. Ta nagle zerwała się z łóżka i rzuciła mi się na szyję zanosząc płaczem. Objąłem ją tak, jakbym nie chciał jej już nigdy puścić.
Po pewnym czasie zorientowałem się, że sam płaczę. Teraz poczułem, że dwadzieścia cztery godziny, które spędziłem bez niej były ogromną stratą.
- Dziękuję – powiedziała, odrywając głowę od mojej klatki piersiowej. – Dziękuję, że mnie zrozumiałeś i też przepraszam.
- Nie masz za co – uśmiechnąłem się delikatnie i pocałowałem ją w czoło. Nic nie odpowiedziała, tylko ponownie się we mnie wtuliła. Nie wiem ile tak staliśmy, ale rozkoszowałem się każdą chwilą.
- Mogę się do ciebie przeprowadzić? – zapytała po chwili ciszy. Spojrzałem się na nią i uśmiechnąłem szeroko.
- Kiedy?
- Jeszcze dzisiaj. Lekarz powiedział, że ktoś musi być ze mną całą dobę gdyby coś się działo. Nie mogę się przemęczać, ani denerwować. W zasadzie nie wolno mi niczego – uśmiechnęła się ironicznie. Pociągnąłem ją za dłoń w stronę łóżka. Usiadła na brzegu, a ja obok niej.
- Z mojego pokoju zrobimy sypialnię, a z gościnnego pokój dziecka, hm? – zaproponowałem, a Roxana zaśmiała się pod nosem.
- To samo powiedziała mi Pattie – ściągnąłem brwi nie mogąc pojąć co miała na myśli.
- Ale co powiedziała? – otarła mokre policzki i zaśmiała się perliście.
- O sypialni i o pokoju dla dziecka. Powiedziała, że możemy zająć całą górę – spuściła wzrok na nasze splecione dłonie.
- Dopóki nie wybudujemy własnego domu – spojrzałem się na nią wymownie, a Roxana ponownie się zaśmiała.
- Za bardzo wybiegasz w przyszłość – niepewnie oparła się o mnie. Zaraz przytuliłem ją do siebie i pocałowałem w czubek głowy.
- Chyba masz rację – kciukiem gładziłem przedramię dziewczyny. – To dzisiaj się do mnie przeprowadzasz? – zapytałem się ucieszony.
- Chyba tak to można nazwać – powiedziała radośnie i wstała z łóżka. – Muszę się spakować – podeszła do szafy i wyciągnęła z niej podręczną walizkę. Od razu do niej podszedłem i zabrałem przedmiot.
- Pozwól, że ja to zrobię – przybrałem jak najbardziej poważny ton głosu.
- Masz zamiar wyręczać mnie we wszystkim? – niechętnie oddała mi walizkę i stanęła obok mnie.
- Taki właśnie mam zamiar – odpowiedziałem i stanąłem przed szafą. – To co mam pakować?
- A mogę chociaż składać ubrania? – spojrzała się na mnie wymownie, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Nie – głośno westchnęła i zaczęła mi wskazywać ubrania. Dla pewności przytargałem dla niej wygodny fotel z drugiego końca pokoju i usadziłem ją w nim. Co chwila po pokoju roznosił się jej śmiech, kiedy próbowałem złożyć jakieś ubranie i nie wychodziło mi to za bardzo. Po około godzinie – udało się.
- No to jedziemy do mnie? – zatarłem dłonie.
- Muszę jeszcze powiedzieć cioci. Poczekaj – uśmiechnęła się delikatnie i pocałowała mnie w policzek.
Właśnie taka ma być zawsze. Uśmiechnięta i radosna.
________________________________________


 
 
 
 

Mogłabym jeszcze dodać 9763584763874 zdjęć, ale nie chcę was zamęczać :)

Dzisiaj mamy 1 marca. #Happy16thBirthdayJustin! Chciałabym, żeby ten wpis był aktualny, ale przecież "9" to tylko odwrócona "6".
Mam wrażenie, że wszystko się wokół mnie zmienia. Wszystko. Począwszy od szkoły po dom i rodzinę. Ale chyba jest taka kolej rzeczy, prawda?

http://www.twitlonger.com/show/l5ve0h <-- Przeczytacie? Jeżeli tak, to bardzo dziękuję. Jest to twitlonger mojego autorstwa.

Co do rozdziału to chciałam go dodać dzisiaj. Mogłam go dodać wczoraj, ale musielibyście czekać dłużej na następny.