- Gdzie ona jest? – warknąłem do
przypadkowego lekarza, który wszedł mi w drogę.
- Kogo ma pan na myśli? – ściągnął
brwi i delikatnie się uśmiechnął. Skąd w nim do cholery tyle spokoju?!
- Moja żona – wyrzuciłem ręce w
górę.
- Nazwisko? – zaczął przewracać
kartkami w małym notesie.
- Bieber – wyrzuciłem z siebie.
Mężczyzna w białym fartuchu przez moment czegoś szukał, aż w końcu oznajmił mi
że informacji muszę zaczerpnąć na recepcji.
Nie żegnając się z nim, szybkim
krokiem ruszyłem do głównego hola szpitala. Czułem za plecami moją mamę, która
śledziła każdy mój krok opiekuńczo ściskając moje ramię.
- Dzień dobry, w czymś pomóc? –
kobieta około pięćdziesiątki spojrzała się na mnie spod okrągłych okularów.
- Przywieziono tutaj przed
momentem moją żonę i nie wiem gdzie się znajduje – powiedziałem jak
najspokojniej potrafiłem. Mama gładziła teraz moje plecy, również czekając na
informacje.
- Nazwisko? – pielęgniarka
spojrzała na mnie uprzejmie.
- Bieber – westchnąłem coraz
bardziej czując, że wszystko mnie przytłacza. Obejrzałem się dookoła. Jedni
ludzi byli rozpromienieni z radości, drudzy niecierpliwie chodzili nie wiedząc
co mają ze sobą zrobić, a kolejnych zalewała gorycz rozpaczy. Kilka dzieci
podłączonych do kroplówek niezdarnie pokonywało w obecności pielęgniarek
korytarz, aby gdzieś zniknąć za rogiem. Przechadzało się tędy wielu dorosłych
ubranych w piżamy, co wskazywało że są pacjentami szpitala.
- Znajduje się w bloku C, w sali
obserwacyjnej numer siedemdziesiąt dwa na drugim piętrze – kiwnąłem głową na
znak, że rozumiem i odszedłem od recepcji.
- Wszystko będzie dobrze –
spojrzałem na mamę, która stanęła obok mnie gdy przycisnąłem guzik przywołujący
windę.
- Dzwoniłaś do cioci Roxany? –
powiedziałem pod nosem przecierając twarz dłonią.
- Tak, uspokoiłam ją i już tutaj
jedzie – nie odpowiedziałem tylko przepuściłem kobietę wchodząc do windy.
Resztę drogi, aż pod salę Roxany, pokonaliśmy w milczeniu. Westchnąłem kiedy
stanąłem pod drzwiami. Nie wiedziałem co mnie za nimi czeka. Nie dostałem
żadnych informacji, nawet nie pozwolono mi z nią jechać karetką. Gdyby było z
nią źle, na pewno od razu znalazłaby się na sali operacyjnej lub sam Bóg wie
gdzie, a ona po prostu jest na obserwacji, na zwyczajnej obserwacji.
- Pan Bieber? – usłyszałem za
plecami znajomy, kobiecy głos. Była to położna Roxany.
- Dzień dobry – odchrząknąłem
nerwowo.
- Idę właśnie do Roxany – kobieta
uśmiechnęła się do mnie i do Pattie.
- Ja też – mruknąłem i nerwowo
nacisnąłem klamkę. Przy łóżku Roxany krzątała się pielęgniarka i jej kardiolog,
który notował coś na kartce.
- Dzień dobry – mężczyzna
przywitał się ze mną. Kiwnąłem mu jedynie głową i podszedłem do łóżka Roxany.
Usiadłem na wolnym kawałku i delikatnie pogłaskałem jej dłoń.
- Musi na razie odpoczywać –
usłyszałem w tle głos lekarza. Jeszcze przez moment patrzyłem na śpiącą
szatynkę.
- Kiedy się obudzi? – powiedziałem
zachrypniętym głosem.
- Za kilka godzin, a potem dowiemy
się co dalej – znowu zawiesiłem swój wzrok na Roxanie. Wyglądała niezwykle
spokojnie, leżąc na tle białej, szpitalnej poduszki. Jej twarz nie zdradzała,
że jeszcze godzinę temu nie mogła złapać oddechu i niemal błagała aby ratować
jej dziecko.
- Z dzieckiem wszystko dobrze –
obok mnie stanęła położna. Usłyszałem oddech ulgi Pattie. Uśmiechnąłem się
delikatnie i pokiwałem głową. W tym samym momencie do sali wbiegła przerażona
ciocia Roxany, która próbowała odszukać wzrokiem Roxanę. Pattie jak najszybciej
podeszła do niej i objęła uspokajająco, tłumacząc wszystko. Kiedy w końcu
kobieta uspokoiła się, podeszła do Roxany i ucałowała ją delikatnie w czoło.
Pogładziła mnie po plecach, a następnie poszła gdzieś razem z dwójką lekarzy.
- Zostawię was samych – mama
pochyliła się i pocałowała mnie w skroń, gładząc ponownie po plecach. Po chwili
usłyszałem zatrzaskuje za sobą drzwi.
- Wszystko się wali – westchnąłem.
– Już wszystko było dobrze, niedługo nasze dziecko miało przyjść na świat, ale
jak zawsze wszystko się skomplikowało. Nawet nie wyobrażasz sobie jak strasznie
czuję się winny bo jakby nie patrzeć to w większości moja wina. To ja dałem się
ponieść emocjom i zrobiłem ci dziecko, powodując twój wyjazd do Nowego Jorku i
wiele innych niepotrzebnych przykrości. Nawet nie wyobrażasz sobie ile jeszcze
cudownych rzeczy na nas czeka. Często wyobrażałem sobie nas gdzieś nad morzem.
Ty prowadziłaś za rączkę małego chłopczyka o ciemnych włosach, a ja niosłem na
rękach dziewczynkę z kręconymi blond włosami.
Rozejrzałem się ze łzami w oczach
po pomieszczeniu. Wiedziałem, że moja wizja z każdym dniem jest coraz mniej
realna.
- Nie jestem sobie w stanie
wyobrazić życia bez ciebie. Boję się, że znienawidzę siebie, mamę, twoją ciocię
i dziecko, które tak naprawdę nie byłoby niczemu winne. Tak strasznie cię
kocham, zmieniłaś moje życie i nie wiem czy będę w stanie utrzymać je takie
jakim jest teraz bez ciebie. Musisz dla mnie walczyć. Wiesz, że nie poradzę
sobie bez ciebie. To ty pokazujesz mi dobrą drogę i nigdy się nie mylisz.
Zastanawiałem się czemu do niej
mówiłem. Wiedziałem, że mnie nie słyszy, ale to mi pomagało. Nie mogłem
powiedzieć jej tego prosto w twarz bo
przejęłaby się bardziej niż powinna, a to nie było dla niej najlepsze.
- Boli mnie to, że nadal nie wiem
co powiedziałbym wtedy u lekarza, gdy dowiedzieliśmy się o twojej chorobie
serca. Jednak chyba wybrałbym ciebie. I to boli mnie coraz bardziej bo to kłóci
się ze mną samym. Jednak wybierając dziecko, prawdopodobnie zabiłbym ciebie. To
jest okrutne. Życie rzuca mi pod nogi coraz większe kłody, a one zaczynają być
dla mnie za duże do przeskoczenia i coraz częściej się potykam. Jestem pewien,
że kiedyś w końcu się poddam i dam się przygnieść. Bez ciebie stanie się to w
tempie niemalże ekspresowym, bo to ty jesteś moją trampoliną od której odbijam
się za każdym razem. Pozwoliłem zostać ci samej na miesiąc, tracąc twój cenny
miesiąc życia. Spędziłaś go beze mnie. Jestem coraz bardziej pewien, że
zasługuję na miano najgorszego człowieka na świecie. Jednak, z drugiej strony
są moi fani których też zawodzę każdego dnia, jednak oni ciągle mi wybaczają.
Mam nadzieję, że ty też mi wybaczysz.
Pochyliłem się i pocałowałem
Roxanę w czoło.
To co mówiłem było najszczerszą
prawdą, było wszystkim tym co czułem i co we mnie siedziało już od tygodni. Sam
nie wiedziałem czemu nigdy nie powiedziałem jej tego wszystkiego w twarz.
Przecież zasługiwała naprawdę. Jednak ja postanowiłem zatrzymać ją dla siebie i
tłamsić w sercu.
- Ja naprawdę nie wiem co zrobiłbym
bez ciebie – ścisnąłem mocniej jej dłoń. Poczułem jak emocje zaczynają
przechodzić przez moje ciało w postaci dreszczy.
Westchnąłem i podniosłem się z
łóżka. Chciałem poszukać cioci Roksany, kiedy usłyszałem jej cichy głos.
- Zostań – obróciłem się zdumiony.
Skupiłem wzrok na jej przymkniętych powiekach, które delikatnie drgały. Niemal
jednym wielkim krokiem pokonałem odległość dzielącą mnie od łóżka i szybko
nacisnąłem guzik przywołujący lekarza.
- Jestem tutaj – szepnąłem i
chwyciłem jej dłoń. Jej palce zacisnęły się na moich i tak pozostały do tej
pory, aż lekarze wyprosili mnie z pomieszczenia. Obok mnie stanęła ciocia
Roxany i mama. Usiedliśmy na krzesełkach na przeciwko drzwi i czekaliśmy na
jakiekolwiek wieści od kardiologa Roxany.
- Nic jej nie będzie – mama
pogładziła mnie czule po wytatuowanym przedramieniu. Westchnąłem skupiając się
jedynie na klamce od drzwi. Po kilkunastu minutach pojawił się w niej doktor i
kiwnął do nas głową. Podszedłem do niego zdenerwowany, bawiąc się obrączką na
moim palcu.
- Wiadomo coś? – ciocia Roxany
wyprzedziła mnie z pytaniem.
- Można powiedzieć, że jesteśmy w
sytuacji bez wyjścia – spojrzał na mnie ze smutkiem. Poczułem jak świat wokół
mnie zaczyna się kręcić. Do poprawnego stanu rzeczy przywrócił mnie mocny uścisk
mojej mamy.
- Co to znaczy? – zapytałem.
Poczułem że mój głos brzmiał jak u ośmioletniego, przestraszonego chłopca,
który zagubił się w sklepie.
- Jej serce jest strasznie słabe.
Trwająca ciąża znacznie pogarsza jego stan – lekarz tłumaczył, wolno gestykulując
dłońmi.
- Nie można wykonać cesarskiego
cięcia? – spojrzałem się na rozdygotaną Kristen. Pogładziłem ją delikatnie po
plecach aby dodać jej otuchy.
- Musielibyśmy zastosować
znieczulenie, co obciążyłoby serce Roxany do granic możliwości. Musimy poczekać
i wzmocnić jej organizm, tak aby nie było żadnych niebezpieczeństw – doktor
uśmiechnął się delikatnie, a ja zmrużyłem oczy.
- Więc w czym jest problem? – splotłem
ramiona na klatce piersiowej.
- Jeżeli Roxana znowu dostanie
ataku lub straci przytomność, najprawdopodobniej dojdzie do rozpoczęcia akcji
porodowej.
- Co to oznacza? – wydukałem.
Poczułem jak wielka gula rośnie mi w gardle.
- Wtedy najprawdopodobniej nie uda
nam się uratować Roxany.
Dyń, dyń, dyń, dyń.
Prosiłem Boga abym usłyszał ten
dźwięk i wstał z jękiem, wyłączając mój budzik. Jednak nic takiego się nie
stało. Poczułem tylko wielką falę lęku, która zalała mnie całego.
- Ile może trwać wzmocnienie
organizmu? – spojrzałem na załzawione oczy cioci Roxany. Potem przeniosłem
wzrok na mamę, która patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach.
- Trzy lub cztery dni.
Przepraszam, ale mam kolejnego pacjenta – doktor pożegnał się z nami ruchem
dłoni, a ja zastygłem w bezruchu.
Przez cztery kolejne dni, mam
umierać ze strachu w każdej sekundzie.
Poczułem jak nogi się pode mną
uginają, a ja opadam bezwładnie na krzesełko.
- Justin, wszystko dobrze? – mama
gładziła mnie po plecach. Spojrzałem na nią spod załzawionych powiek, a ona
przytuliła mnie. Zacząłem płakać jak zwykły mięczak, który nie radzi z sobie z życiem.
Chociaż właściwie tak było. Nie radziłem sobie już z niczym.
- Nie potrafię żyć bez niej –
wyszeptałem w ramię mamy.
- Justin wszystko będzie dobrze,
musimy w to uwierzyć – spojrzałem na brunetkę. Wyrwałem się z jej objęć i
oparłem głowę na dłoniach.
- Nie wierzę w to – wyjąkałem. –
Ja już w nic nie wierzę.
Taka była prawda. Przestałem
wierzyć we wszystko. Wiele ludzi właśnie teraz upadłoby na kolana i zaczęłoby
się modlić do Boga prosząc o coś co jest mniej prawdopodobne niż to, że Michael
Jackson zmartwychwstanie razem z Elvisem Presleyem, a potem nagrają duet.
Właśnie teraz uświadomiłem sobie, że całym światem rządzi jedynie głupi
przypadek, który nijako opiera się na naszych wcześniejszych decyzjach.
- Powinieneś pójść do niej –
usłyszałem nad sobą ściszony głos mamy. Uniosłem głowę i zacisnąłem szczęki
podnosząc się z krzesełka. Podszedłem do drzwi i jak najpewniej przekręciłem
gałkę w drżącej dłoni. Popchnąłem drzwi i spojrzałem na kruche ciało zwinięte
pod szpitalnym kocem. Podszedłem szybko do Roxany, po czym chwyciłem ją w
ramiona wybuchając niekontrolowanym płaczem. Jej dłonie zacisnęły się na mojej
koszulce, a głowa wtuliła się w klatkę piersiową. Pocałowałem czubek jej głowy,
drżącymi wargami.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptałem.
– Kochanie zrobię wszystko, aby było dobrze.
_______________________________________
P R Z E P R A S Z A M
Zawiodłam po raz tysięczny. Przepraszam.