poniedziałek, 20 stycznia 2014

60.

- Gdzie ona jest? – warknąłem do przypadkowego lekarza, który wszedł mi w drogę.
- Kogo ma pan na myśli? – ściągnął brwi i delikatnie się uśmiechnął. Skąd w nim do cholery tyle spokoju?!
- Moja żona – wyrzuciłem ręce w górę.
- Nazwisko? – zaczął przewracać kartkami w małym notesie.
- Bieber – wyrzuciłem z siebie. Mężczyzna w białym fartuchu przez moment czegoś szukał, aż w końcu oznajmił mi że informacji muszę zaczerpnąć na recepcji.
Nie żegnając się z nim, szybkim krokiem ruszyłem do głównego hola szpitala. Czułem za plecami moją mamę, która śledziła każdy mój krok opiekuńczo ściskając moje ramię.
- Dzień dobry, w czymś pomóc? – kobieta około pięćdziesiątki spojrzała się na mnie spod okrągłych okularów.
- Przywieziono tutaj przed momentem moją żonę i nie wiem gdzie się znajduje – powiedziałem jak najspokojniej potrafiłem. Mama gładziła teraz moje plecy, również czekając na informacje.
- Nazwisko? – pielęgniarka spojrzała na mnie uprzejmie.
- Bieber – westchnąłem coraz bardziej czując, że wszystko mnie przytłacza. Obejrzałem się dookoła. Jedni ludzi byli rozpromienieni z radości, drudzy niecierpliwie chodzili nie wiedząc co mają ze sobą zrobić, a kolejnych zalewała gorycz rozpaczy. Kilka dzieci podłączonych do kroplówek niezdarnie pokonywało w obecności pielęgniarek korytarz, aby gdzieś zniknąć za rogiem. Przechadzało się tędy wielu dorosłych ubranych w piżamy, co wskazywało że są pacjentami szpitala.
- Znajduje się w bloku C, w sali obserwacyjnej numer siedemdziesiąt dwa na drugim piętrze – kiwnąłem głową na znak, że rozumiem i odszedłem od recepcji.
- Wszystko będzie dobrze – spojrzałem na mamę, która stanęła obok mnie gdy przycisnąłem guzik przywołujący windę.
- Dzwoniłaś do cioci Roxany? – powiedziałem pod nosem przecierając twarz dłonią.
- Tak, uspokoiłam ją i już tutaj jedzie – nie odpowiedziałem tylko przepuściłem kobietę wchodząc do windy. Resztę drogi, aż pod salę Roxany, pokonaliśmy w milczeniu. Westchnąłem kiedy stanąłem pod drzwiami. Nie wiedziałem co mnie za nimi czeka. Nie dostałem żadnych informacji, nawet nie pozwolono mi z nią jechać karetką. Gdyby było z nią źle, na pewno od razu znalazłaby się na sali operacyjnej lub sam Bóg wie gdzie, a ona po prostu jest na obserwacji, na zwyczajnej obserwacji.
- Pan Bieber? – usłyszałem za plecami znajomy, kobiecy głos. Była to położna Roxany.
- Dzień dobry – odchrząknąłem nerwowo.
- Idę właśnie do Roxany – kobieta uśmiechnęła się do mnie i do Pattie.
- Ja też – mruknąłem i nerwowo nacisnąłem klamkę. Przy łóżku Roxany krzątała się pielęgniarka i jej kardiolog, który notował coś na kartce.
- Dzień dobry – mężczyzna przywitał się ze mną. Kiwnąłem mu jedynie głową i podszedłem do łóżka Roxany. Usiadłem na wolnym kawałku i delikatnie pogłaskałem jej dłoń.
- Musi na razie odpoczywać – usłyszałem w tle głos lekarza. Jeszcze przez moment patrzyłem na śpiącą szatynkę.
- Kiedy się obudzi? – powiedziałem zachrypniętym głosem.
- Za kilka godzin, a potem dowiemy się co dalej – znowu zawiesiłem swój wzrok na Roxanie. Wyglądała niezwykle spokojnie, leżąc na tle białej, szpitalnej poduszki. Jej twarz nie zdradzała, że jeszcze godzinę temu nie mogła złapać oddechu i niemal błagała aby ratować jej dziecko.
- Z dzieckiem wszystko dobrze – obok mnie stanęła położna. Usłyszałem oddech ulgi Pattie. Uśmiechnąłem się delikatnie i pokiwałem głową. W tym samym momencie do sali wbiegła przerażona ciocia Roxany, która próbowała odszukać wzrokiem Roxanę. Pattie jak najszybciej podeszła do niej i objęła uspokajająco, tłumacząc wszystko. Kiedy w końcu kobieta uspokoiła się, podeszła do Roxany i ucałowała ją delikatnie w czoło. Pogładziła mnie po plecach, a następnie poszła gdzieś razem z dwójką lekarzy.
- Zostawię was samych – mama pochyliła się i pocałowała mnie w skroń, gładząc ponownie po plecach. Po chwili usłyszałem zatrzaskuje za sobą drzwi.
- Wszystko się wali – westchnąłem. – Już wszystko było dobrze, niedługo nasze dziecko miało przyjść na świat, ale jak zawsze wszystko się skomplikowało. Nawet nie wyobrażasz sobie jak strasznie czuję się winny bo jakby nie patrzeć to w większości moja wina. To ja dałem się ponieść emocjom i zrobiłem ci dziecko, powodując twój wyjazd do Nowego Jorku i wiele innych niepotrzebnych przykrości. Nawet nie wyobrażasz sobie ile jeszcze cudownych rzeczy na nas czeka. Często wyobrażałem sobie nas gdzieś nad morzem. Ty prowadziłaś za rączkę małego chłopczyka o ciemnych włosach, a ja niosłem na rękach dziewczynkę z kręconymi blond włosami.
Rozejrzałem się ze łzami w oczach po pomieszczeniu. Wiedziałem, że moja wizja z każdym dniem jest coraz mniej realna.
- Nie jestem sobie w stanie wyobrazić życia bez ciebie. Boję się, że znienawidzę siebie, mamę, twoją ciocię i dziecko, które tak naprawdę nie byłoby niczemu winne. Tak strasznie cię kocham, zmieniłaś moje życie i nie wiem czy będę w stanie utrzymać je takie jakim jest teraz bez ciebie. Musisz dla mnie walczyć. Wiesz, że nie poradzę sobie bez ciebie. To ty pokazujesz mi dobrą drogę i nigdy się nie mylisz.
Zastanawiałem się czemu do niej mówiłem. Wiedziałem, że mnie nie słyszy, ale to mi pomagało. Nie mogłem powiedzieć jej tego prosto w twarz  bo przejęłaby się bardziej niż powinna, a to nie było dla niej najlepsze.
- Boli mnie to, że nadal nie wiem co powiedziałbym wtedy u lekarza, gdy dowiedzieliśmy się o twojej chorobie serca. Jednak chyba wybrałbym ciebie. I to boli mnie coraz bardziej bo to kłóci się ze mną samym. Jednak wybierając dziecko, prawdopodobnie zabiłbym ciebie. To jest okrutne. Życie rzuca mi pod nogi coraz większe kłody, a one zaczynają być dla mnie za duże do przeskoczenia i coraz częściej się potykam. Jestem pewien, że kiedyś w końcu się poddam i dam się przygnieść. Bez ciebie stanie się to w tempie niemalże ekspresowym, bo to ty jesteś moją trampoliną od której odbijam się za każdym razem. Pozwoliłem zostać ci samej na miesiąc, tracąc twój cenny miesiąc życia. Spędziłaś go beze mnie. Jestem coraz bardziej pewien, że zasługuję na miano najgorszego człowieka na świecie. Jednak, z drugiej strony są moi fani których też zawodzę każdego dnia, jednak oni ciągle mi wybaczają. Mam nadzieję, że ty też mi wybaczysz.
Pochyliłem się i pocałowałem Roxanę w czoło.
To co mówiłem było najszczerszą prawdą, było wszystkim tym co czułem i co we mnie siedziało już od tygodni. Sam nie wiedziałem czemu nigdy nie powiedziałem jej tego wszystkiego w twarz. Przecież zasługiwała naprawdę. Jednak ja postanowiłem zatrzymać ją dla siebie i tłamsić w sercu.
- Ja naprawdę nie wiem co zrobiłbym bez ciebie – ścisnąłem mocniej jej dłoń. Poczułem jak emocje zaczynają przechodzić przez moje ciało w postaci dreszczy.
Westchnąłem i podniosłem się z łóżka. Chciałem poszukać cioci Roksany, kiedy usłyszałem jej cichy głos.
- Zostań – obróciłem się zdumiony. Skupiłem wzrok na jej przymkniętych powiekach, które delikatnie drgały. Niemal jednym wielkim krokiem pokonałem odległość dzielącą mnie od łóżka i szybko nacisnąłem guzik przywołujący lekarza.
- Jestem tutaj – szepnąłem i chwyciłem jej dłoń. Jej palce zacisnęły się na moich i tak pozostały do tej pory, aż lekarze wyprosili mnie z pomieszczenia. Obok mnie stanęła ciocia Roxany i mama. Usiedliśmy na krzesełkach na przeciwko drzwi i czekaliśmy na jakiekolwiek wieści od kardiologa Roxany.
- Nic jej nie będzie – mama pogładziła mnie czule po wytatuowanym przedramieniu. Westchnąłem skupiając się jedynie na klamce od drzwi. Po kilkunastu minutach pojawił się w niej doktor i kiwnął do nas głową. Podszedłem do niego zdenerwowany, bawiąc się obrączką na moim palcu.
- Wiadomo coś? – ciocia Roxany wyprzedziła mnie z pytaniem.
- Można powiedzieć, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia – spojrzał na mnie ze smutkiem. Poczułem jak świat wokół mnie zaczyna się kręcić. Do poprawnego stanu rzeczy przywrócił mnie mocny uścisk mojej mamy.
- Co to znaczy? – zapytałem. Poczułem że mój głos brzmiał jak u ośmioletniego, przestraszonego chłopca, który zagubił się w sklepie.
- Jej serce jest strasznie słabe. Trwająca ciąża znacznie pogarsza jego stan – lekarz tłumaczył, wolno gestykulując dłońmi.
- Nie można wykonać cesarskiego cięcia? – spojrzałem się na rozdygotaną Kristen. Pogładziłem ją delikatnie po plecach aby dodać jej otuchy.
- Musielibyśmy zastosować znieczulenie, co obciążyłoby serce Roxany do granic możliwości. Musimy poczekać i wzmocnić jej organizm, tak aby nie było żadnych niebezpieczeństw – doktor uśmiechnął się delikatnie, a ja zmrużyłem oczy.
- Więc w czym jest problem? – splotłem ramiona na klatce piersiowej.
- Jeżeli Roxana znowu dostanie ataku lub straci przytomność, najprawdopodobniej dojdzie do rozpoczęcia akcji porodowej.
- Co to oznacza? – wydukałem. Poczułem jak wielka gula rośnie mi w gardle.
- Wtedy najprawdopodobniej nie uda nam się uratować Roxany.
Dyń, dyń, dyń, dyń.
Prosiłem Boga abym usłyszał ten dźwięk i wstał z jękiem, wyłączając mój budzik. Jednak nic takiego się nie stało. Poczułem tylko wielką falę lęku, która zalała mnie całego.
- Ile może trwać wzmocnienie organizmu? – spojrzałem na załzawione oczy cioci Roxany. Potem przeniosłem wzrok na mamę, która patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach.
- Trzy lub cztery dni. Przepraszam, ale mam kolejnego pacjenta – doktor pożegnał się z nami ruchem dłoni, a ja zastygłem w bezruchu.
Przez cztery kolejne dni, mam umierać ze strachu w każdej sekundzie.
Poczułem jak nogi się pode mną uginają, a ja opadam bezwładnie na krzesełko.
- Justin, wszystko dobrze? – mama gładziła mnie po plecach. Spojrzałem na nią spod załzawionych powiek, a ona przytuliła mnie. Zacząłem płakać jak zwykły mięczak, który nie radzi z sobie z życiem. Chociaż właściwie tak było. Nie radziłem sobie już z niczym.
- Nie potrafię żyć bez niej – wyszeptałem w ramię mamy.
- Justin wszystko będzie dobrze, musimy w to uwierzyć – spojrzałem na brunetkę. Wyrwałem się z jej objęć i oparłem głowę na dłoniach.
- Nie wierzę w to – wyjąkałem. – Ja już w nic nie wierzę.
Taka była prawda. Przestałem wierzyć we wszystko. Wiele ludzi właśnie teraz upadłoby na kolana i zaczęłoby się modlić do Boga prosząc o coś co jest mniej prawdopodobne niż to, że Michael Jackson zmartwychwstanie razem z Elvisem Presleyem, a potem nagrają duet. Właśnie teraz uświadomiłem sobie, że całym światem rządzi jedynie głupi przypadek, który nijako opiera się na naszych wcześniejszych decyzjach.
- Powinieneś pójść do niej – usłyszałem nad sobą ściszony głos mamy. Uniosłem głowę i zacisnąłem szczęki podnosząc się z krzesełka. Podszedłem do drzwi i jak najpewniej przekręciłem gałkę w drżącej dłoni. Popchnąłem drzwi i spojrzałem na kruche ciało zwinięte pod szpitalnym kocem. Podszedłem szybko do Roxany, po czym chwyciłem ją w ramiona wybuchając niekontrolowanym płaczem. Jej dłonie zacisnęły się na mojej koszulce, a głowa wtuliła się w klatkę piersiową. Pocałowałem czubek jej głowy, drżącymi wargami.

- Wszystko będzie dobrze – wyszeptałem. – Kochanie zrobię wszystko, aby było dobrze.
_______________________________________

P R Z E P R A S Z A M
Zawiodłam po raz tysięczny. Przepraszam.